Może być i tak, że jest
złym zwyczajem twórczych talentów angażowanie się w patologiczne ekstrema,
pozwalające na niezwykły ogląd spraw. Ale nie daje to trwałego sposobu na życie
tym, którzy swych ran nie potrafią przełożyć na znaczące dzieło sztuki lub
myśli.
Słowa Theodore’a Roszaka cytowane
przez Jona Krakauera w Wszystko za życie
Rankiem, kiedy słońce
próbowało przebić się przez rolety oraz mój sen, ciocia weszła po cichu do pokoju i delikatnym głosem zapytała:
– Łukaszu, masz może ochotę
na przebieżkę biegiem jeziora Michigan?
W ten oto sposób
podniosłem się z łóżka, jak porażony piorunem. Po 5 minutach trząsłem się już z
niecierpliwości pod drzwiami. W końcu zrzucę tłuszcz, którym obrosłem, pomyślałem.
Po chwili znalazłem się
na ulicy. Truchtałem jej szerokimi chodnikami, przebiegałem na czerwonych światłach
i rozciągałem mięśnie w każdym miniętym parku. Cały czas kierowałem się w
stronę plaży. Miałem jakieś 10 minut do celu.
Podczas biegu myślałem
o zjawisku, które jest w Ameryce banalizowane i spychane do bocznych uliczek. Tym
czymś był rasizm. Zastanawiało mnie na przykład, dlaczego tak mało
czarnoskórych widywałem każdego poranka? Co było przyczyną tego, że wieczorem na
ulicach rosła ich liczba? Na samym początku sądziłem, iż jestem przewrażliwiony
na punkcie szacunku do rasy lub człowieka w ogóle. Bo przecież taki turysta,
jak ja, nie mógł w ciągu tygodnia dojść do podobnego wniosku, powtarzałem
sobie, oszukując się.
Nawet gdy pomyślę o
żebrzących ludziach na mostach czy skrzyżowaniach, to przypominają mi się
wyłącznie Afroamerykanie lub Meksykanie. Jeszcze nie widziałem białego z
tabliczką: Bezdomny. Smuci mnie ten fakt. I na dodatek później słyszę od
Polaków w Chicago: Czarni nic w głowie nie mają, zero inteligencji. Siedzą i
tylko zaczepiają porządnych ludzi na ulicy.
Gdy leciałem do Stanów,
sądziłem, że Afroamerykanie często wykorzystują rasizm. Że zrzucają winę
wyłącznie na białych, którzy ich nienawidzą. Bądź co bądź, jeszcze nie
spotkałem się z tym, aby jakakolwiek czarnoskóra osoba czy Meksykanin tak się
zachował.
Z kolei ludzi biali są
ohydnie dwulicowi. Podadzą rękę Afroamerykaninowi i spluną, gdy od niego
odejdą. Uśmiechną się w ten swój beznadziejnie uniżony sposób i będą gadać
swoim białym znajomym:
– Wiesz, gdzie
mieszkają czarni? Na murzynowie.
(Na murzynowie, czyli na
dzielnicy, którą zamieszkują wyłącznie czarnoskórzy ludzie).
Powracając do mojej
porannej przebieżki, muszę podzielić się z Wami, Czytelnicy, zaskakującymi faktami z chicagowskich plaż. Bo to, ile dziś przebiegłem, nie jest ważne.
Absurdy, których tego dnia się nasłuchałem i które zobaczyłem, są istotniejsze.
Mianowicie, przeciętny Amerykanin
nie dość, że jest rasistą, to zachowuje się do tego, jak najgorszy homofob. Ma radar
w oczach, który wykrywa potencjalnie słabe jednostki. Jest wyczulony na sprawy
ubioru innych ludzi. Zwłaszcza na plaży, gdzie trzeba wyglądać, jak Apollo, Hefajstos
i Ares w jednym.
Bardzo łatwo tutaj o
łatkę homoseksualisty! Trzeba uważać, co się nosi, jak się wygląda bez
koszulki, z koszulką, co ma się na głowie i jak długie są twoje szorty do kąpania.
Z tej przyczyny postanowiłem w telegraficznym skrócie stworzyć krótki poradnik,
który ma posłużyć innym do tego, aby uniknąć gaf i nie stać się obiektem
niewybrednych żartów. Amerykanie bowiem, mówię tutaj o nastolatkach, w sposób
bezczelny komentują innych. Starsi zachowują jeszcze krztynę szacunku. Jeśli
więc nie chcesz, Czytelniku, kiedykolwiek zostać odebranym jako homoseksualista,
przeczytaj to z uwagą.
Po pierwsze, zapomnij o
koszulkach z wizerunkami (zwłaszcza Myszki Miki!). Po drugie, nie noś
kąpielówek. Jeśli się uprzesz, to miej je chociaż pod szortami. Pamiętaj, im
dłuższe spodenki do kąpania, tym lepsze, bardziej męskie. Po trzecie, nie miej
w swojej garderobie, mężczyzno, torby przez ramię – to jedna z największych oznak
homoseksualizmu zdaniem Amerykanów. Po czwarte, miej ogoloną klatkę piersiową.
Niech twoja skóra błyszczy się, nawet jeśli nie masz, co pokazać.
Plaża to miejsce wielu
absurdów. Ja jako Europejczyk nie rozumiem tutejszych nakazów i zakazów w
ubiorze. Może dlatego, że wyobrażałem sobie Stany Zjednoczone jako kraj
wolności pod każdym względem.
O, przypomniała mi się
pewna historia, którą dziś usłyszałem dziś. Dotyczyła jakiegoś kąpieliska na Florydzie. Pewien ratownik wodny miał wyznaczony swój rewir pracy. Niemal cały
dzień siedział na motorówce i spoglądał w lustro jeziora. Spokój ratownika zmącił jakiś człowiek, który przybiegł z wieścią, że nieopodal
ktoś topi się na niestrzeżonym kąpielisku. Poinformowany o wypadku mężczyzna
natychmiast poderwał się i rzucił na ratunek. Ocalił tonącego. Gdy przełożony
ratownika dowiedział się o tym wydarzeniu, wywalił go na zbity pysk. Powód? Jego pracownik opuścił miejsce swojej pracy.
Zastanawiam się, więc,
co zrobiłby ten sam naczelnik, gdyby to jego dziecko tonęło na tym
niestrzeżonych kąpielisku? Też wykopałby ratownika?
Ostatnią rzeczą, która
mnie dziś zadziwiła podczas joggingu, była opaska na głowie truchtającego brzegiem
Michigan dziewięćdziesięciolatka. Dla wyobrażenia napiszę, iż jego quasi-bieg był
na tyle szybki, że wyprzedzał mnie podczas mojego marszu. Co więc miał on na
czole? Przycisk i GPS. Gdyby wcisnął guzik, poinformowałby właściwe służby o
przykrym wypadku, który mu się zdarzył. Pogotowie zatem nie miałoby
najmniejszego problemu z odnalezieniem go, gdyż GPS natychmiast wskazałby miejsca
zdarzenia. Wychodzi na to, że nasz niezłomnie truchtający pan był bardzo dobrze
wyposażony i wolał dmuchać na zimne.
Po powrocie z biegu, niemal
do końca dnia siedziałem w domu. Nie wynurzałem nosa, ponieważ przez Chicago
przeszły trzy burze. Mówiłem sobie wtedy: zwariowany kraj, zwariowani ludzie,
zwariowana pogoda. Do wyjścia przekonały mnie ostatnie promienie słońca, które
przebijały się przez przemijające burzowe chmurzyska.
Wziąłem aparat w rękę i
pobiegłem do Bramy Chmur. Przyciągała mnie, jakby miała w sobie magnes. Pomimo
tak wielu ludzi, którzy do niej pielgrzymowali, była ona miejscem na swój
sposób zaczarowanym.
Jedynym ciekawym i
zasługującym na krótki opis zdarzeniem, które trafiło mi się po drodze do
Millenium Park, było spotkanie pewnego Afroamerykanina. Kiedy go mijałem,
zapytał mnie, czy mam ogień. Otrzymał negatywną odpowiedź. Ale coś zmusiło
mnie, żeby chociaż z nim postać przez sekundę. Pogadaliśmy więc, wspólnie
próbowaliśmy przeczekać deszcz pod drzewem, gdyż ławkę, na której wcześnie
siedział, zalało. A gdy nie przestawało siąpić, mój przyjaciel wkurzył się,
przykleił sobie plaster na łokieć i ruszył przed siebie, niepewnym krokiem.
Machnął jeszcze na pożegnanie i wpadł w gorączkę tłumu ludzi.
Ja tymczasem ponownie zebrałem
się na spacer do Bramy. Szedłem z zamiarem zrobienia fotoreportażu. Już
wcześniej zaobserwowałem, że w miejscu postawienia – zwanej przez wielu – „fasolki”
dzieje się niezły cyrk.
Turyście bowiem małpowali przy Bramie, skakali wokół niej, kładli się na betonie i pstrykali zdjęcia swoich odbić w lustrze rzeźby. Koniecznie musieli dotknąć jej powierzchni. Nawet ją lizali!
Turyście bowiem małpowali przy Bramie, skakali wokół niej, kładli się na betonie i pstrykali zdjęcia swoich odbić w lustrze rzeźby. Koniecznie musieli dotknąć jej powierzchni. Nawet ją lizali!
Przypatrywałem się
strażnikowi, który beznamiętnie spoglądał na tych ludzi. Chyba już nic go nie
dziwiło. Kręciłem się wokół Bramy i analizowałem każdą jej część. Środek,
wnętrze tego cuda było najbardziej intrygujące. Jednak ciężko mi cokolwiek
napisać na ten temat, bo moje odbicie zanikało w centrum lustrzanej rzeźby i
rozpraszało się.
![]() |
"Pępek" Bramy |
Polacy nie odstawali od
reszty turystów. Też kładli się na ziemi, robili przygłupie miny i wrzeszczeli,
gdy zobaczyli swoje zdjęcie w aparacie. Zapewne liczyli już w głowie ilość komentarzy na facebooku, jakie dostaną za tak zręcznie zrobioną fotografię.
Wyobrażałem sobie, co może
czuć autor Bramy. Przypuszczałem, że albo zażenowanie spowodowane zachowaniem
ludzi-dzikusów, którzy nie widzieli do tej pory swojego odbicia w lustrze, albo
dumę, że jego rzeźba stała miejscem pielgrzymek do Chicago. Stąd nie wiedziałem,
czy mam mu współczuć, czy gratulować.
Nawiasem mówiąc, pozostały
3 dni do wylotu!
Kula daje fula
OdpowiedzUsuń