niedziela, 1 lipca 2012

Dzień 5. Omlety, niby-grzeczność, Michigan


Dzikość przemawia do znudzonych lub zniechęconych – ludźmi i ich dziełem. Nie tylko pozwala ona uciec od społeczeństwa, ale jest idealnym stanem dla romantycznych jednostek, aby mogły ćwiczyć kult, jaki mają dla swej duszy. Samotność i swoboda, naturalne w głuszy, stwarzają idealny nastrój – melancholii lub egzaltacji.

Słowa Roberta Nasha cytowane przez Jona Krakauera w Wszystko za życie

Zimno mi. Na zewnątrz jest około 80 Fahrenheitów (27 stopni Celsjusza). Mam gęsią skórkę. A wszystko dlatego, że siedzę w jednym z tych klimatyzowanych pomieszczeń. Widocznie zacząłem przyzwyczajać się do szalenie wysokich temperatur w Chicago. Piszę o tym, ponieważ dziś miałem iść na plażę, ale nagła burza otuliła miasto i częściowo je sparaliżowała, uwaga, gradobiciem.
Niedziela nie była tak obfita w wydarzenia, jak ostatnie cztery dni. Cieszę się z tego powodu, gdyż w końcu mam czas na podzielenie się z Wami, Czytelnicy, refleksjami na temat charakteru Amerykanów. Zanim to jednak zrobię, opiszę śniadanie, które można było potraktować jako obiad.
Jeśli w Chicago chodziłem do jakiegoś baru, restauracji czy lodówki w nocy, zawsze próbowałem tego, czego jeszcze nie jadłem. Stąd dziś na moim talerzu znalazły się amerykańskie naleśniki (pancakes). Prędzej przypominały omlety, ale wolałem nie kłócić się z nomenklaturą. Restauracja była oczywiście wypełniona po brzegi. Powietrze wzbogacał słodki zapach owoców.
Zamówiłem dodatkowo bekon i kiełbaskę. To dość ekstrawaganckie połączenie, ale kto by się tym przejmował u Amerykanów? Otóż, wszyscy. Bo wydaje nam się tylko, że żaden z nich na nas nie patrzy. Nic bardziej mylnego – gapią się, jak sroki w gnat. Tylko robią to dyskretniej niż Europejczycy. I – co najważniejsze – nie komentują tego w sposób wylewny. Możemy zatem mówić o pewnej kulturze przemilczania w tym społeczeństwie. Np. kobieta, która siedziała gdzieś w głębi restauracji, myślała, iż nikt nie widział, jak jej wzrok zatrzymywał się na moim i innych talerzach.
Powróćmy jednak na chwilę do jedzenia. Po dwudziestu minutach otrzymałem trzy potężnie wyglądające placki z przesłodkim sosem. Naleśniki od góry ozdobiono truskawkami, jagodami oraz porzeczkami. Zastanawiałem się początkowo, jak zabrać się do zjedzenia tej porcji dla dwóch osób. Obok leżały plasterki bekonu, które zamówiłem. Wzbudzały sporą ciekawość pozostałych gości restauracji, więc wolałem nie dać plamy i skonsumować naleśniki w cywilizowany tutaj sposób. Przypuszczałem, że należy jeść je na chama, odkrajając trzy kawałki i wpychać do buzi. Były tłuste, suche i ogromne. Ale znowu pyszne!
Wolałem nie myśleć więcej o swoim śniadaniu, tylko rozkoszować się przyjemnością przeżuwania go. W taki sposób nie jadłem już nic od godziny 10:00 do 16:00.
Czas poświęcić chwilę na to, jaki naprawdę jest charakter i dusza Amerykanina. Widziałem na razie mieszkańców Chicago, którzy nie powinni różnić się od pozostałych mieszkańców Stanów Zjednoczonych.
Zatem podstawą ich zachowania są następujące cechy: życzliwość, dobry humor i otwartość. Oto dwie przykładowe sytuacje, potwierdzające tę tezę:
a) Jedziesz windą z osiemnastego piętra. Stoją w niej już trzy osoby, do których od razu mówisz: „Cześć, jak się macie?”. Wszyscy odpowiadają: „O! Cześć, a ty?”. Koniec rozmowy. Winda zatrzymuje się nieoczekiwanie na czwartym piętrze. Wchodzi matka z dzieckiem. Obie trzymają dmuchane koła, rękawki do pływania, piłki i pełno sprzętu plażowego. Ta dwójka wita się ze wszystkimi w pomieszczeniu. Ktoś zagaduje do kobiety z dzieckiem: „Widzę, że wybieracie się na plażę”, a ona odpowiada żartem: „Nie sądzisz, że wzięliśmy za mało rzeczy ze sobą?” Wszyscy w tej pokojowej i przyjaznej atmosferze zjeżdżają na dół, otwierają sobie wspólnie drzwi i rozchodzą się w różne strony miasta, zapominając o sobie na dobre. Jakby nic, co było w windzie, nie miało miejsca.
b) Idziesz kupić, powiedzmy, płyn do szyb (zboczenie po wczorajszym dniu w garażu). Podchodzi do ciebie facet z obsługi marketu i zagaja: „Cześć, co u ciebie?”, a ty: „Witaj, wszystko u ciebie w porządku?”. Nie dowiecie się tak naprawdę, co u was słuchać. Ewentualnie odpowiecie sobie, że wszystko OK.
Wniosek jest z tej lekcji prosty: nikogo nie interesuje, co dzieje się z twoim życiu. Mało osób odpowiada na pytania: „Co u ciebie”?. Grzeczność to poza, której Amerykanie nauczyli się i opanowali do doskonałości. Owszem, takie zachowanie pozwala dać podstawy do tego, iż ktoś się nami w końcu przejmuje. Gdybyśmy jednak zaczęli interesować się problemami napotkanych przez nas ludzi, popadlibyśmy prawdopodobnie w depresję. W chicagowskiej aglomeracji żyje prawie 10 milionów ludzi (wierząc Wikipedii, która wzbudza we mnie poczucie dezinformacji). Przejmując się więc zmartwieniami jej mieszkańców, nie zauważylibyśmy własnego życia. 
Miłość do ojczyzny. Lincoln nawet na rejestracji 

Wjazd do Downtown
Dzisiejszy wpis kończę ciekawą historią. Usłyszałem ją od pewnego Amerykanina. Jak już wcześniej zauważyliście, drodzy Czytelnicy, z okna widzę jezioro Michigan oraz rzekę o tej samej nazwie. Cały czas byłem święcie przekonany, że wpada ona do tego sztucznego zbiornika, nad którym leży Chicago. To chyba normalne, iż rzeki uchodzą do jezior. Ale nie w tym mieście. Nie w tym kraju.
Okazuje się, że akurat to jezioro wlewa się do rzeki. Nie odwrotnie. 
Kiedyś Chicago było miastem rzeźników i wielu ubojni. Ludzie z tego biznesu nie wiedzieli, co robić z krwią oraz resztkami zwierząt. Spuszczali je więc do ścieków. A ścieki wędrowały do Michigan. Mieszkańcy Chicago zaczęli umierać na przeróżne choroby, gdyż wodę pobierają, chyba do dnia dzisiejszego, właśnie z niego. Zaczęły się protesty i wspólne poszukiwanie rozwiązania. Amerykanie pomyśleli: „Skoro wodę czerpiemy z jeziora, to oczyśćmy ją, zmieniając pływy w tym sztucznym zbiorniku. Niech od teraz to Michigan wpada do rzeki”. W ten sposób wszystkie zarazki wpłynęły do rzeki, a jezioro robiło się dzięki temu z dnia na dzień coraz czystsze. Rozwiązanie jest na pierwszy rzut oka skuteczne. Ale co zrobić z brudami Michigan, których pozbyły się władze miasta? Spuścić rzeką. Gdzie popłyną? O to nie dopytałem. Mam jedynie nadzieję, że już wcześniej zainteresowano się tym nieprzyjemnym faktem.
Rzeka Michigan (widok z okna)

Jezioro Michigan i po raz kolejny rzeka (widok z okna)
Dlatego Amerykanie zaskakują mnie co dzień. I pomysłowością, i głupotą. (Kolejność tych dwóch rzeczowników jest chyba przypadkowa).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz