Dzikość przemawia do
znudzonych lub zniechęconych – ludźmi i ich dziełem. Nie tylko pozwala ona
uciec od społeczeństwa, ale jest idealnym stanem dla romantycznych jednostek,
aby mogły ćwiczyć kult, jaki mają dla swej duszy. Samotność i swoboda,
naturalne w głuszy, stwarzają idealny nastrój – melancholii lub egzaltacji.
Słowa Roberta Nasha cytowane przez
Jona Krakauera w Wszystko za życie
Zimno mi. Na zewnątrz
jest około 80 Fahrenheitów (27 stopni Celsjusza). Mam gęsią skórkę. A wszystko
dlatego, że siedzę w jednym z tych klimatyzowanych pomieszczeń. Widocznie
zacząłem przyzwyczajać się do szalenie wysokich temperatur w Chicago. Piszę o
tym, ponieważ dziś miałem iść na plażę, ale nagła burza otuliła miasto
i częściowo je sparaliżowała, uwaga, gradobiciem.
Niedziela nie była tak
obfita w wydarzenia, jak ostatnie cztery dni. Cieszę się z tego powodu, gdyż w
końcu mam czas na podzielenie się z Wami, Czytelnicy, refleksjami na
temat charakteru Amerykanów. Zanim to jednak zrobię, opiszę śniadanie, które
można było potraktować jako obiad.
Jeśli w Chicago
chodziłem do jakiegoś baru, restauracji czy lodówki w nocy, zawsze próbowałem
tego, czego jeszcze nie jadłem. Stąd dziś na moim talerzu znalazły się amerykańskie naleśniki (pancakes). Prędzej
przypominały omlety, ale wolałem nie kłócić się z nomenklaturą. Restauracja
była oczywiście wypełniona po brzegi. Powietrze wzbogacał słodki zapach owoców.
Zamówiłem dodatkowo bekon i kiełbaskę. To dość ekstrawaganckie połączenie, ale kto by się tym
przejmował u Amerykanów? Otóż, wszyscy. Bo wydaje nam się tylko, że żaden z nich
na nas nie patrzy. Nic bardziej mylnego – gapią się, jak sroki w gnat. Tylko robią to dyskretniej
niż Europejczycy. I – co najważniejsze – nie komentują tego w sposób wylewny.
Możemy zatem mówić o pewnej kulturze przemilczania w tym społeczeństwie. Np. kobieta,
która siedziała gdzieś w głębi restauracji, myślała, iż nikt nie widział, jak jej wzrok
zatrzymywał się na moim i innych talerzach.
Powróćmy jednak na
chwilę do jedzenia. Po dwudziestu minutach otrzymałem trzy potężnie wyglądające
placki z przesłodkim sosem. Naleśniki od góry ozdobiono truskawkami, jagodami
oraz porzeczkami. Zastanawiałem się początkowo, jak zabrać
się do zjedzenia tej porcji dla dwóch osób. Obok leżały plasterki bekonu, które
zamówiłem. Wzbudzały sporą ciekawość pozostałych gości restauracji, więc
wolałem nie dać plamy i skonsumować naleśniki w cywilizowany tutaj sposób.
Przypuszczałem, że należy jeść je na chama, odkrajając trzy kawałki i wpychać
do buzi. Były tłuste, suche i ogromne. Ale znowu pyszne!
Wolałem nie myśleć
więcej o swoim śniadaniu, tylko rozkoszować się przyjemnością przeżuwania go. W
taki sposób nie jadłem już nic od godziny 10:00 do 16:00.
Czas poświęcić chwilę
na to, jaki naprawdę jest charakter i dusza Amerykanina. Widziałem na razie
mieszkańców Chicago, którzy nie powinni różnić się od pozostałych mieszkańców Stanów Zjednoczonych.
Zatem podstawą ich zachowania są następujące cechy: życzliwość, dobry humor i otwartość. Oto dwie przykładowe
sytuacje, potwierdzające tę tezę:
a) Jedziesz windą z osiemnastego piętra. Stoją
w niej już trzy osoby, do których od razu mówisz: „Cześć, jak się macie?”.
Wszyscy odpowiadają: „O! Cześć, a ty?”. Koniec rozmowy. Winda zatrzymuje się
nieoczekiwanie na czwartym piętrze. Wchodzi matka z dzieckiem. Obie trzymają
dmuchane koła, rękawki do pływania, piłki i pełno sprzętu plażowego. Ta dwójka
wita się ze wszystkimi w pomieszczeniu. Ktoś zagaduje do kobiety z dzieckiem: „Widzę,
że wybieracie się na plażę”, a ona odpowiada żartem: „Nie sądzisz, że wzięliśmy
za mało rzeczy ze sobą?” Wszyscy w tej pokojowej i przyjaznej atmosferze zjeżdżają
na dół, otwierają sobie wspólnie drzwi i rozchodzą się w różne strony
miasta, zapominając o sobie na dobre. Jakby nic, co było w windzie, nie miało
miejsca.
b) Idziesz kupić, powiedzmy, płyn do szyb
(zboczenie po wczorajszym dniu w garażu). Podchodzi do ciebie facet z obsługi
marketu i zagaja: „Cześć, co u ciebie?”, a ty: „Witaj, wszystko u ciebie w
porządku?”. Nie dowiecie się tak naprawdę, co u was słuchać.
Ewentualnie odpowiecie sobie, że wszystko OK.
Wniosek jest z tej
lekcji prosty: nikogo nie interesuje, co dzieje się z twoim życiu. Mało osób
odpowiada na pytania: „Co u ciebie”?. Grzeczność to poza, której Amerykanie
nauczyli się i opanowali do doskonałości. Owszem, takie zachowanie pozwala dać podstawy do tego, iż ktoś się nami w końcu
przejmuje. Gdybyśmy jednak zaczęli interesować się problemami napotkanych przez
nas ludzi, popadlibyśmy prawdopodobnie w depresję. W chicagowskiej aglomeracji
żyje prawie 10 milionów ludzi (wierząc Wikipedii, która wzbudza we mnie
poczucie dezinformacji). Przejmując się więc zmartwieniami jej mieszkańców, nie
zauważylibyśmy własnego życia.
Miłość do ojczyzny. Lincoln nawet na rejestracji |
Wjazd do Downtown |
Dzisiejszy wpis kończę ciekawą
historią. Usłyszałem ją od pewnego Amerykanina. Jak już wcześniej
zauważyliście, drodzy Czytelnicy, z okna widzę jezioro Michigan oraz rzekę o tej samej nazwie. Cały czas byłem święcie przekonany, że wpada
ona do tego sztucznego zbiornika, nad którym leży Chicago. To chyba normalne, iż rzeki uchodzą do jezior. Ale nie w tym mieście. Nie w tym kraju.
Okazuje się, że akurat to jezioro wlewa się do rzeki. Nie odwrotnie.
Kiedyś Chicago było miastem rzeźników i wielu ubojni.
Ludzie z tego biznesu nie wiedzieli, co robić z krwią oraz resztkami zwierząt. Spuszczali
je więc do ścieków. A ścieki wędrowały do Michigan. Mieszkańcy Chicago zaczęli
umierać na przeróżne choroby, gdyż wodę pobierają, chyba do dnia dzisiejszego, właśnie
z niego. Zaczęły się protesty i wspólne poszukiwanie rozwiązania.
Amerykanie pomyśleli: „Skoro wodę czerpiemy z jeziora, to oczyśćmy ją,
zmieniając pływy w tym sztucznym zbiorniku. Niech od teraz to Michigan wpada do
rzeki”. W ten sposób wszystkie zarazki wpłynęły do rzeki, a
jezioro robiło się dzięki temu z dnia na dzień coraz czystsze. Rozwiązanie jest na pierwszy rzut oka skuteczne. Ale co zrobić z brudami Michigan, których pozbyły się władze miasta? Spuścić rzeką. Gdzie
popłyną? O to nie dopytałem. Mam jedynie nadzieję, że już wcześniej zainteresowano
się tym nieprzyjemnym faktem.
Rzeka Michigan (widok z okna) |
Jezioro Michigan i po raz kolejny rzeka (widok z okna) |
Dlatego Amerykanie
zaskakują mnie co dzień. I pomysłowością, i głupotą. (Kolejność tych dwóch rzeczowników
jest chyba przypadkowa).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz