Nigdy jeszcze nie doświadczyłem tak radosnego
poczucia ruchu. Wiotkie czubki drzew miotały się i gięły w tył i w przód w
szaleńczym tempie, dookoła i dookoła, zaznaczając niewyobrażalne kombinacje
poziomych i pionowych krzywych, a ja przywarłem do pnia, całą siłą mięśni, jak
ptak na trzcinie.
Słowa
Johna Muira cytowane przez Jona Krakauera w Wszystko
za życie
Nadszedł czas na
pierwsze rozczarowanie. Było ono bolesne tym bardziej, że dotyczyło jednego z
największych świąt Ameryki Północnej – Dnia Niepodległości Stanów Zjednoczonych.
Nie mogę narzekać w
żaden sposób na to, jak spędziłem to święto. Skarżę się jednak na jego
organizację, samo podejście Amerykanów do tak ważnego momentu w ich historii,
ba!, historii świata.
Co więc dziś robiliśmy?
Obżeraliśmy się, wpieprzaliśmy hot-dogi na spotkaniach z barbecue w tle,
kupowaliśmy niezliczoną ilość sosów na tę okazję, buszowaliśmy po półkach
marketów w celu znalezienia mięsa na hamburgery.
To było chore. W taki
dzień każdy „patriota” siedział do wieczora w domu i opychał się niezdrowy
żarciem. Pił Coca-Colę, symbol wolności, kapitalizmu i globalizmu, pocił się i
miał wszystko gdzieś. W końcu wywiesił flagę przed domem, więc co można mu
zarzucić?
Ano to, iż ten
Amerykanin nawet nie ukrywał swojego stosunku do niepodległości własnego kraju.
Poza jedzeniem widział dziś jeszcze jedno: pokaz sztucznych ogni, który odbył
się w Navy Pier, nad brzegiem jeziora Michigan. Rzeczywiście, oryginalna
atrakcja.
Zanim przeciętni
Amerykanie dotarli do miejsca, w którym jako tako widzieli fajerwerki, zapewne
nieco już spalili z tego, co dziś wkładali sobie do ust. Spoceni maszerowali w
stronę jeziora z krzesełkami pod pachą. Sporo ludzi zasiadało na ziemi, ale ci pozostali,
krzesełkowicze, z racji swojej otyłości, woleli nie ryzykować siadania i
przynieść ze sobą siedzisko.
W Polsce też mamy
wolne, kiedy świętujemy swoją niepodległość. Ale czy zachowujemy się – muszę
użyć tego słowa – tak bezczelnie, jak Amerykanie? Nie, nie wydaje mi się. Może
czepiam się ich zachowania dlatego, że jeszcze nie zaakceptowałem obowiązujących
tu nawyków żywieniowych. Nie zrozumiem, jak można na chama wpychać w siebie
hamburgery, skoro zaraz będę narzekał na swój wygląd albo rzygał, bo dodałem do
nich milion rodzajów sosów.
Tu ludzie otyli cały
czas mówią o odchudzaniu. Najczęściej żarcie proponują innym i sami wzbraniają
się na oczach innych przed jedzeniem. Nie przemawia do mnie ta dwulicowość.
Posłuchałem też komentarzy
dwóch ekspedientek w polskim markecie. Narzekały do siebie przy klientach, jak
źle, że dzisiejszy dzień w ogóle nadszedł. Może wolałyby żyć w kraju podległym
innemu państwu?
– Ty, Sylwia, głodna
jestem – grzmiała jedna.
– Pracujesz w markecie,
Elka – pouczała ją druga. – Idź coś zjedz, przecież prowiantu masz tu pod
dostatkiem.
Wtedy Elka chyba
zorientowała się, że jestem Polakiem.
– Wie pan, muszę tu
robić w taki dzień! – mówiła. – Jest tak gorąco, ludzi pełno, a ja stoję na
kasie. Co za niesprawiedliwość.
Nie wydaje mi się, że stanie
przy piecyku i robienie hamburgerów, byłoby lepszym wyjściem dla tych kobit.
No i te fajerwerki. Pokaz
zaczynał się o 21:00. Trwał równy kwadrans. Był beznadziejny. Nawet w swoim
maciupeńkim mieście, Połczynie Zdroju, widziałem lepsze sztuczne ognie na Nowy
Rok. Chicago nie postarało się. Na końcu pokazu oczywiście wypuszczono w
powietrze najlepsze petardy. Tylko po to, aby ludzie zapamiętali ten moment. Bo
najczęściej bywa tak, że lepiej przypominamy sobie początki i końce czegoś. Środka
nikt nie widzi, a jest on, tuż po rozpoczęciu, najprzyjemniejszą częścią całego
poruszenia.
Stałem w tłumie
przechodniów z głową uniesioną ku niebu. Pokaz nie zrobił na mnie żadnego
wrażenia. Ciekawsze były już reakcje ludzi. Klaskali, gdy wyleciała w powietrze
ostatnia petarda. Widocznie wcześniejsze pokazy nie były tak urzekające, jak
ten, więc ręce same składały im się do oklasków.
Obchody 236 rocznicy
Dnia Niepodległości uważam za zamknięte.
Mam nadzieję, że
następny dzień mnie zaskoczy. Życzę sobie tego.
Z nieukrywaną radością
czekam też na nadchodzący poniedziałek. Wtedy wyruszę samolotem do... Nie zdradzę jeszcze tego. Ale zapewniam, że granice stanów staną się płynne, a podróż jeszcze bardziej zaskakująca.
Glupie boje i murzyny
OdpowiedzUsuń