środa, 4 lipca 2012

Dzień 8. Dzień „upadłości”


            Nigdy jeszcze nie doświadczyłem tak radosnego poczucia ruchu. Wiotkie czubki drzew miotały się i gięły w tył i w przód w szaleńczym tempie, dookoła i dookoła, zaznaczając niewyobrażalne kombinacje poziomych i pionowych krzywych, a ja przywarłem do pnia, całą siłą mięśni, jak ptak na trzcinie.

Słowa Johna Muira cytowane przez Jona Krakauera w Wszystko za życie 

Nadszedł czas na pierwsze rozczarowanie. Było ono bolesne tym bardziej, że dotyczyło jednego z największych świąt Ameryki Północnej – Dnia Niepodległości Stanów Zjednoczonych.
Nie mogę narzekać w żaden sposób na to, jak spędziłem to święto. Skarżę się jednak na jego organizację, samo podejście Amerykanów do tak ważnego momentu w ich historii, ba!, historii świata.
Co więc dziś robiliśmy? Obżeraliśmy się, wpieprzaliśmy hot-dogi na spotkaniach z barbecue w tle, kupowaliśmy niezliczoną ilość sosów na tę okazję, buszowaliśmy po półkach marketów w celu znalezienia mięsa na hamburgery.
To było chore. W taki dzień każdy „patriota” siedział do wieczora w domu i opychał się niezdrowy żarciem. Pił Coca-Colę, symbol wolności, kapitalizmu i globalizmu, pocił się i miał wszystko gdzieś. W końcu wywiesił flagę przed domem, więc co można mu zarzucić?
Ano to, iż ten Amerykanin nawet nie ukrywał swojego stosunku do niepodległości własnego kraju. Poza jedzeniem widział dziś jeszcze jedno: pokaz sztucznych ogni, który odbył się w Navy Pier, nad brzegiem jeziora Michigan. Rzeczywiście, oryginalna atrakcja.
Zanim przeciętni Amerykanie dotarli do miejsca, w którym jako tako widzieli fajerwerki, zapewne nieco już spalili z tego, co dziś wkładali sobie do ust. Spoceni maszerowali w stronę jeziora z krzesełkami pod pachą. Sporo ludzi zasiadało na ziemi, ale ci pozostali, krzesełkowicze, z racji swojej otyłości, woleli nie ryzykować siadania i przynieść ze sobą siedzisko. 
Zdjęcie kompletnie mi się rozmazało. Dostałbym za nie najpewniej w mordę, gdyby facet tej kobiety zobaczył mnie.  Nie mogłem powstrzymać się, aby nie zrobić tej fotografii. Oto więc moda prosto z Chicago. 
W Polsce też mamy wolne, kiedy świętujemy swoją niepodległość. Ale czy zachowujemy się – muszę użyć tego słowa – tak bezczelnie, jak Amerykanie? Nie, nie wydaje mi się. Może czepiam się ich zachowania dlatego, że jeszcze nie zaakceptowałem obowiązujących tu nawyków żywieniowych. Nie zrozumiem, jak można na chama wpychać w siebie hamburgery, skoro zaraz będę narzekał na swój wygląd albo rzygał, bo dodałem do nich milion rodzajów sosów.
Tu ludzie otyli cały czas mówią o odchudzaniu. Najczęściej żarcie proponują innym i sami wzbraniają się na oczach innych przed jedzeniem. Nie przemawia do mnie ta dwulicowość.
Posłuchałem też komentarzy dwóch ekspedientek w polskim markecie. Narzekały do siebie przy klientach, jak źle, że dzisiejszy dzień w ogóle nadszedł. Może wolałyby żyć w kraju podległym innemu państwu?
– Ty, Sylwia, głodna jestem – grzmiała jedna.
– Pracujesz w markecie, Elka – pouczała ją druga. – Idź coś zjedz, przecież prowiantu masz tu pod dostatkiem.
Wtedy Elka chyba zorientowała się, że jestem Polakiem.
– Wie pan, muszę tu robić w taki dzień! – mówiła. – Jest tak gorąco, ludzi pełno, a ja stoję na kasie. Co za niesprawiedliwość.
Nie wydaje mi się, że stanie przy piecyku i robienie hamburgerów, byłoby lepszym wyjściem dla tych kobit.
No i te fajerwerki. Pokaz zaczynał się o 21:00. Trwał równy kwadrans. Był beznadziejny. Nawet w swoim maciupeńkim mieście, Połczynie Zdroju, widziałem lepsze sztuczne ognie na Nowy Rok. Chicago nie postarało się. Na końcu pokazu oczywiście wypuszczono w powietrze najlepsze petardy. Tylko po to, aby ludzie zapamiętali ten moment. Bo najczęściej bywa tak, że lepiej przypominamy sobie początki i końce czegoś. Środka nikt nie widzi, a jest on, tuż po rozpoczęciu, najprzyjemniejszą częścią całego poruszenia.
Stałem w tłumie przechodniów z głową uniesioną ku niebu. Pokaz nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Ciekawsze były już reakcje ludzi. Klaskali, gdy wyleciała w powietrze ostatnia petarda. Widocznie wcześniejsze pokazy nie były tak urzekające, jak ten, więc ręce same składały im się do oklasków.

Obchody 236 rocznicy Dnia Niepodległości uważam za zamknięte.  
Mam nadzieję, że następny dzień mnie zaskoczy. Życzę sobie tego.
Z nieukrywaną radością czekam też na nadchodzący poniedziałek. Wtedy wyruszę samolotem do... Nie zdradzę jeszcze tego. Ale zapewniam, że granice stanów staną się płynne, a podróż jeszcze bardziej zaskakująca. 

1 komentarz: