sobota, 28 lipca 2012

Dzień 32. Uśmiech Celiny



– Już w dzieciństwie – mówi Carine, trzy lata młodsza od brata – był zamknięty w sobie. Nie, żeby nietowarzyski. Miał przyjaciół, wszyscy go lubili, ale potrafił odejść i sam się bawić godzinami. Nie potrzebował zabawek ani kolegów. Mógł być sam, nie czując się samotny.

Jon Krakauer, Wszystko za życie

Dziś piszę notatkę o wiele wcześniej niż zawsze. Zasiadam więc do komputera o godzinie 18. Przyczyną tego pośpiechu jest występ, na który wybieram się późnym wieczorem. Nie mam pojęcia, ile może trwać. Źle świadczy o mnie również fakt, że nie wiem, czego ten pokaz ma dotyczyć. Wiadomo mi jedynie, iż w największych hotelach w Vegas odbywa się coś w rodzaju teatru. Nie jest on jednak – tak mi się wydaje – wyzwaniem intelektualnym dla publiczność. Przyglądając się reklamom tych scenowych występów, stwierdzam, że służą one tylko rozrywce. Mają zachwycić, wgnieść w fotel efektownymi akrobacjami, buchającym ogniem, egzotyczną muzyką na żywo. Ciekawi mnie, czy moje przypuszczenia sprawdzą się.
Przez ostatnie dwa dni czułem, jak uchodziło ze mnie powietrze, napięcie związane z podróżą. Odsypiałem nieprzespane noce. Budziłem się jednak nadal zmęczony. Prawdopodobnie panujący w Vegas klimat nie służył mi na dłuższą metę. Mam nadzieję, że jutro stanę na nogi – wieczorem o tej porze będę już w Chicago, w mieście, za którym tęskniłem.
Dziś ponownie poszedłem na turniej. Cel? Najeść się i opić. Przy okazji kibicować cioci oraz wujkowi podczas gry. Nie pisałbym jednak o hazardowych zawodach, gdybym nie zauważyłem na nich czegoś ciekawego.
Na wczorajszej imprezie poznałem Celinę. Nie wiedziałem, czy była Azjatką, czy Filipinką. Miała hiszpańskie nazwisko, filigranowe ciało, proste, długie, kruczoczarne włosy oraz wspaniały uśmiech. Początkowo byłem przekonany, że ta kobieta jest 25-latką. Prezentowała się wspaniale. Rozbawiała ludzi swoimi – naturalnymi, niewymuszonymi – minami. Marszczyła czoło, wysuwała język, prezentowała śnieżnobiałe zęby i wykrzywiała usta. Zaprawdę, wszystko to w połączeniu wyglądało komicznie.
Dziś Celina pokazała mi zdjęcie swojego syna. Musiałem się podeprzeć o jej ramię, ponieważ nie wierzyłem własnym oczom. Chłopak był wyższy od niej. Wydawało mi się, iż mógł mieć tyle samo lat, co ja. W takim razie albo jego matka trzymała się nadzwyczaj dobrze, albo urodziła go bardzo wcześnie. (Pierwsza opcja, moim zdaniem, brzmi  wiarygodniej).
Celina najbardziej zaskoczyła mnie jednak wykonywanym przez siebie zawodem. Była hostessą. Ale taką, jakiej jeszcze wcześniej nie spotkałem. Opiekowała się kilkoma ludźmi naraz. Załatwiała im limuzyny, taksówki. Przynosiła to, co wybrany klient hotelu w tym czasie sobie zażyczył.
Razem z nią kibicowałem dziś cioci. Śmialiśmy się i krzyczeliśmy, aby ta wygrała. Nawet tańczyliśmy dla niej. Ale po chwili Celina odeszła. Zresztą, cały czas chodziła gdzieś z telefonem w ręku. Zobaczyłem, iż zmierza do innego klienta. Starszego człowieka, którego przytulała i z którym śmiała się w głos. Później hostessa skierowała się do innego mężczyzny, a na koniec zaczęła dodatkowo rozmawiać z jakąś kobietą. I znowu wróciła do mnie i cioci. Od razu zaczęła uśmiechać się w ten swój specyficzny sposób.
Celina była naprawdę ciekawą osobą. Przyjazną i otwartą. Dzięki temu chciało się z nią przebywać. Spytałem ją o pracę w hotelu:
– Studenci mają szansę dostać robotę w tym miejscu?
W odpowiedzi kiwnęła porozumiewawczo głową. Wręczyła mi swoje wizytówki.
– Tylko prześlij swój życiorys, Lukas – dodała na koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz