–
Już w dzieciństwie – mówi Carine, trzy lata młodsza od brata – był zamknięty w sobie. Nie, żeby nietowarzyski.
Miał przyjaciół, wszyscy go lubili, ale potrafił odejść i sam się bawić
godzinami. Nie potrzebował zabawek ani kolegów. Mógł być sam, nie czując się
samotny.
Jon
Krakauer, Wszystko za życie
Dziś piszę notatkę o
wiele wcześniej niż zawsze. Zasiadam więc do komputera o godzinie 18. Przyczyną
tego pośpiechu jest występ, na który wybieram się późnym wieczorem. Nie mam pojęcia,
ile może trwać. Źle świadczy o mnie również fakt, że nie wiem, czego ten pokaz
ma dotyczyć. Wiadomo mi jedynie, iż w największych hotelach w Vegas odbywa się
coś w rodzaju teatru. Nie jest on jednak – tak mi się wydaje – wyzwaniem
intelektualnym dla publiczność. Przyglądając się reklamom tych scenowych
występów, stwierdzam, że służą one tylko rozrywce. Mają zachwycić, wgnieść w
fotel efektownymi akrobacjami, buchającym ogniem, egzotyczną muzyką na żywo.
Ciekawi mnie, czy moje przypuszczenia sprawdzą się.
Przez ostatnie dwa dni
czułem, jak uchodziło ze mnie powietrze, napięcie związane z podróżą.
Odsypiałem nieprzespane noce. Budziłem się jednak nadal zmęczony.
Prawdopodobnie panujący w Vegas klimat nie służył mi na dłuższą metę. Mam
nadzieję, że jutro stanę na nogi – wieczorem o tej porze będę już w Chicago,
w mieście, za którym tęskniłem.
Dziś ponownie poszedłem
na turniej. Cel? Najeść się i opić. Przy okazji kibicować cioci oraz wujkowi
podczas gry. Nie pisałbym jednak o hazardowych zawodach, gdybym nie zauważyłem
na nich czegoś ciekawego.
Na wczorajszej imprezie
poznałem Celinę. Nie wiedziałem, czy była Azjatką, czy Filipinką. Miała
hiszpańskie nazwisko, filigranowe ciało, proste, długie, kruczoczarne włosy
oraz wspaniały uśmiech. Początkowo byłem przekonany, że ta kobieta jest 25-latką.
Prezentowała się wspaniale. Rozbawiała ludzi swoimi – naturalnymi, niewymuszonymi
– minami. Marszczyła czoło, wysuwała język, prezentowała śnieżnobiałe zęby i
wykrzywiała usta. Zaprawdę, wszystko to w połączeniu wyglądało komicznie.
Dziś Celina pokazała mi
zdjęcie swojego syna. Musiałem się podeprzeć o jej ramię, ponieważ nie
wierzyłem własnym oczom. Chłopak był wyższy od niej. Wydawało mi się, iż mógł
mieć tyle samo lat, co ja. W takim razie albo jego matka trzymała się
nadzwyczaj dobrze, albo urodziła go bardzo wcześnie. (Pierwsza opcja, moim
zdaniem, brzmi wiarygodniej).
Celina najbardziej
zaskoczyła mnie jednak wykonywanym przez siebie zawodem. Była hostessą. Ale
taką, jakiej jeszcze wcześniej nie spotkałem. Opiekowała się kilkoma ludźmi
naraz. Załatwiała im limuzyny, taksówki. Przynosiła to, co wybrany klient hotelu
w tym czasie sobie zażyczył.
Razem z nią kibicowałem
dziś cioci. Śmialiśmy się i krzyczeliśmy, aby ta wygrała. Nawet tańczyliśmy dla
niej. Ale po chwili Celina odeszła. Zresztą, cały czas chodziła gdzieś z telefonem
w ręku. Zobaczyłem, iż zmierza do innego klienta. Starszego człowieka, którego
przytulała i z którym śmiała się w głos. Później hostessa skierowała się do
innego mężczyzny, a na koniec zaczęła dodatkowo rozmawiać z jakąś kobietą. I
znowu wróciła do mnie i cioci. Od razu zaczęła uśmiechać się w ten swój
specyficzny sposób.
Celina była naprawdę
ciekawą osobą. Przyjazną i otwartą. Dzięki temu chciało się z nią przebywać.
Spytałem ją o pracę w hotelu:
– Studenci mają szansę
dostać robotę w tym miejscu?
W odpowiedzi kiwnęła
porozumiewawczo głową. Wręczyła mi swoje wizytówki.
– Tylko prześlij swój
życiorys, Lukas – dodała na koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz