poniedziałek, 23 lipca 2012

Dzień 26. Hollywood! Na planie Universal Studios


Kanciastość form pustynnych stwarza z chmur i lądu monumentalną architekturę… Na pustynię wędrują prorocy i pustelnicy; przez pustynię idą pielgrzymi i wygnańcy. Tu właśnie przywódcy wielkich religii szukali terapeutycznych i duchowych wartości. Samotni; nie aby uciec, lecz by odnaleźć rzeczywistość.

Słowa Paula Sheparda cytowane przez Jona Krakauera w Wszystko za życie

Notatkę dedykuję osobie, która jest zafascynowana kinem; która – wiem to – gdyby dziś była na moim miejscu, widziałaby najwspanialszą rzecz w życiu. Pawle S., mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu oddam Ci to, na co zasługujesz.

Nie ma co się rozmieniać na drobne. Od razu przejdę do rzeczy: dziś byłem w Los Angeles. Cały dzień spędziłem w Universal Studios, czyli – prawdopodobnie – największej wytwórni filmowej na świecie. Tego, co w niej przeżyłem, nie oddadzą żadne słowa, żadne zdjęcia i żadne filmy. Zamiast biegać jak szaleniec z aparatem, postanowiłem poświęcić się skrupulatnemu zwiedzaniu. Universal Studios było – zaraz po Yellowstone – najlepszą atrakcją podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych.
Przejdźmy zatem do opisu serca Hollywood, jego kuchni, w której powstały takie filmy, jak: Dracula, Frankenstein, Mumia, Wilkołak, Woody Woodpecker, Upiór w operze, Trzęsienie ziemi, Szczęki, E.T., Bad Boys, Człowiek z blizną, Powrót do przyszłości, Lista Schindlera, Apollo 13, Park Jurajski, American Pie, Gladiator, Hannibal, Szybcy i wściekli, Hulk, Moneyball, itd.
Czułem się niesłychanie wyróżniony, mogąc chodzić w miejscach kręcenia niektórych z tych filmów. To było coś w rodzaju nobilitacji. Zacznijmy więc od początku.
Do Universal Studios wszedłem o godzinie 12 w południe. Bilet kosztował 80 dolarów na osobę. Ten skrawek papieru pozwalał mi korzystać ze wszystkich atrakcji tego miejsca. A było ich naprawdę wiele! Przejście od jednego filmowego wydarzenia do drugiego zajmowało przynajmniej godzinę. Drepcząc po czerwonym dywanie, przekroczyłem bramę wytwórni, w której działy się cuda na ekranach kin i naszych telewizorów. 

Początkowo Universal wyobrażałem sobie jako najzwyklejsze muzeum. Przypuszczałem, iż zobaczę stare kostiumy i wyblakłe klisze. A nad zwiedzaniem tego wszystkiego będzie dodatkowo czuwał nudny przewodnik. Jak dobrze, że myliłem się w każdym calu.
Otóż studio było mekką dla miłośników kina. Chodziło się na projekcje wielkich produkcji, jeździło wagonami po planach filmowych. Po prostu szczęka opadała, gdy zaczęło zwiedzać się ten ogromny obszar. Wydawało mi się, że byłem w jedynym na świecie mieście filmu. No, pomyślałem, mam najlepszą okazję poznać Hollywood od podszewki. Do dzieła!
Pierwszą atrakcją był Dom Horrorów. Stałem do niego w kolejce. Przede mną znajdowało się około 300 ludzi. Posuwali się jednak bardzo szybko. W organizacji ruchu pomagali pracownicy Universal. Szedłem i piałem z zachwytu, widząc stare plakaty Draculi, Frankensteina, Wilkołaka, Hannibala.
Po 15 minutach znalazłem się w środku jakiegoś pomieszczenia. Oglądałem kostiumy i makiety. Wizerunki potworów ziały z każdego kąta. Nad wszystkim czuwał sam Alfred Hitchcock.
Plakat filmu Laleczka Chucky
W oddali słyszałem jakieś krzyki. Sądziłem, że to dodatkowe atrakcje podczas oglądania tych arcyciekawych świadectw horrorów. Kolejka skończyła się i przeszedłem przez barierkę. Przede mną znajdowało się ponure wejście, skąd dochodziły wrzaski. Wziąłem głęboki oddech i…
… ledwo utrzymałem się na nogach. Szczerze mówiąc, niemal dostałem zawału serca. Wszedłem do egipski ciemności. Oplatały mnie pajęczyny, przez które musiałem się przedzierać. Szkielety i szczury leżały na skałach. Myślicie zapewne, drodzy Czytelnicy, że na pewno wyolbrzymiam, że był to zwykły dom strachów. Owszem, straszyło w nim, ale w sposób profesjonalny, filmowy! W jego korytarzach czaili się bowiem ucharakteryzowani aktorzy. 
Charakteryzacja z filmu Coś

Chwiejnym krokiem podążałem dalej. Sprawdziłem, czy ktoś za mną idzie. Jakaś kobieta oglądała się na lewo i prawo. I akurat wtedy pojawił się upiór. Był jak żywy. Szponami ciął powietrze. Wyleciał zza krat i wpadł na ludzi. Zawył i uciekł. Schował się tak, że nie było go widać.
Pamiętam jedynie, iż używałem bardzo niecenzuralnych słów, gdy zobaczyłem potwora. Aktor zagrał go wyśmienicie.
Bałem się czegokolwiek dotknąć. Przede mną zaczęli krzyczeć ludzie. Poszedłem za nimi. Wpadłem do pokoju Laleczki Chucky. Najgorsze w tym wszystkim okazało się to, że w przez tego małego upiora miałem zepsute dzieciństwo – tak się go obawiałem!
Słyszałem swój oddech. W pomieszczeniu migotało światło. Wszędzie porozrzucano nogi kukiełek, ich oczy i włosy. Ja, 21-letni facet, byłem przerażony. I akurat w tym momencie, w którym zastanawiałem się, co mnie tutaj spotka, z beczki z krzykiem wyskoczyła Chucky. Matko, uciekaj stamtąd, wrzeszczałem na siebie. Szybko wydostałem się z pokoju tortur Laleczki.
Minąłem karła przebranego za jakąś filmową bestię, której nie rozpoznałem. Drogę przebiegł mi jeszcze duch. Kobieta za mną darła się ze strachu:
– Zaraz dostanę ataku serca!
Wpadłem do pokoju z kokonami martwych ludzi. Wisiały w powietrzu. Gdy przechodziłem przez ten obślizgły korytarz, ciała obijały się o mnie. Nie zauważyłem, że po mojej lewej stronie znajdowała się szyba. Ktoś wpadł w nią i zostawił odciski dłoni. Wystraszyłem się jeszcze bardziej. Wyglądałem, jak dziewczynka. Przebierałem nogami tak szybko, że nawet ich nie kontrolowałem.
Tym razem znalazłem się w pustym pomieszczeniu. Było ogromne. Na środku stał stół, z którego w filmie powstał Frankenstein. Przekonywałem się, że już nic mnie nie wystraszy. Wszedłem do jakiegoś innego korytarza. Pachniało w nim lasem. Zewsząd wychodziły gałęzie drzew. Starałem przypomnieć sobie, gdzie działa się podobna akcja w horrorze. Nie zdążyłem znaleźć rozwiązania. Wilkołak wskoczył między mnie i kobietę. Zrobił to tak szybko, że zanim ona przestała krzyczeć, jego już nie było. Moje serce pompowało w tym momencie dwa razy więcej krwi niż powinno. Na tym jednak skończył się Dom Horrorów. Wybiegłem z niego niesamowicie podekscytowany. Chciałem tam wracać. Najbardziej podobało mi się zaangażowanie w ten projekt profesjonalnych aktorów, którzy potrafili straszyć, jak nikt inny. Syczeli, wyli, pluli i skakali. Perfekcja grozy.

Spojrzałem na mapę. Kolejna atrakcja – Terminator 3D. Czyżby czekało mnie kino?, pytałem siebie. Po chwili stałem już w kolejce. Odczekałem swoje i, biorąc po drodze specjalne okulary przeznaczone do oglądania seansu, wszedłem z ponad 200 ludźmi do ogromnego pomieszczenia. Staliśmy ściśnięci, nie wiedząc, co nas czeka. W rogach pokoju znajdowały się dwa duże ekrany. Pomiędzy nimi, nad drzwiami prowadzącymi do sali kinowej, zbudowano balkon. Na nim pojawiła się młoda kobieta. Odgrywała swoją rolę. Myślałem, że mówiła poważnie. Uwierzyłem jej. Zaczęła nas czarować. Opowiadała o systemie Cyberdyne i Skynet – o sztucznej technologii, która sprzeciwiła się ludzkości, chcąc ją zniszczyć w filmowym Terminatorze. Piękna prezenterka żartowała i powiedziała, że na dwóch ekranach pojawi się informacja przed pokazem filmu. Usłyszałem zaraz głosy lektorów. Zachwalili systemy, mające unicestwić każdego człowieka z osobna. Zastanawiałem się, o co tutaj chodziło. Nagle audycja została przerwana. Teraz z ekranów przemawiało dwóch ludzi. Chłopak, którego na motorze woził Terminator, wraz z matką, ostrzegali, że Cyberdyne chce nas zniszczyć, że kobieta z balkonu współpracuje z tym chorym systemem. Powiedzieli, abyśmy uciekali. Każdy turysta patrzył się na swojego sąsiada. Zapadła lekka panika. Na balkonie ponownie zobaczyłem kobietę. Przeprosiła za tę dwójkę szkodników i uruchomiła dalszą część reklam Cyberdyne’u. Następnie wpuściła nas do sali kinowej.
Byłem zmieszany. Nadal nie wiedziałem, co tu się działo. Usiadłem w fotelu i zobaczyłem, że z podłogi wyrasta kobieta z balkonu. Przemówiła do nas.
– A teraz podziwiajcie nową technologię! – krzyknęła.
W tym momencie po obu stronach ekranu pojawiły się roboty z filmu Terminator. Każdy poruszał się i miał wbudowany karabin. Zaczęły strzelać do stojących przed nimi tarcz. W kinie rozniósł się zapach prochu. Po chwili ogień ustał. Kobieta nakazała nam założyć okulary. I zaraz wpadła na scenę dwójka aktorów! Matka z chłopakiem! Oddali strzał w powietrze. Wydarli się, abyśmy uciekali, bo zaraz nastąpi katastrofa. Ale było za późno. Z ekranu wyskoczył robot. Również aktor. Zabił kobietę z Cyberdyne’u, dusząc ją w tak realistyczny sposób, że niemal nabrałem się na tę sztuczkę. Gdy szedł w stronę dwójki wybawicieli, do sali kinowej wjechał sam Terminator na motorze. To dopiero była atrakcja! Wszystko działo się naprawdę. Miał shotguna. Strzałem z niego rozniósł w pył głowę robota. Zabrał matce chłopaka i wskoczył z nim do ekranu. Teraz oglądaliśmy film. Gdy leciał w nim statek, w widownię wiał wiatr nie wiadomo skąd. Tworzyło to spójny efekt z tym, co widziało się na ekranie. Terminator wraz z chłopakiem zaczęli walczyć z jakimiś automatami. Na końcu główny bohater załadował bombę i wysadził kino w powietrze. Powiedział przy tym sakramentalne: „Hasta la Vista, baby” i wszystko zaczęło się trząść. Wskutek wybuchu pojawiła się ogromna kupa dymu, wypadająca ze sceny. Pogrążyła całe kino we mgle. Na widzów zaczęła kapać woda. I pojawiło się światło…
To był niesamowity pokaz: gry aktorskiej i efektów specjalnych na żywo, które połączono z klasyką filmową na ekranie.
Trzecia atrakcja. Technicy Hollywood przygotowali w potężnym pomieszczeniu prezentację tego, jak tworzy się film. Dowiedziałem się z niej zaskakujących rzeczy. Zwłaszcza jeśli chodziło o wybuchy, grę kaskaderską, itp. Zobaczyłem, jak oszukiwano nas, odbiorców. Powiedziano mi, że pierwszy King Kong był wielkości dwóch palców wskazujących. Swoją drogą, zaimponował mi zwłaszcza pewien zielony ekran. Otóż wyświetlał on mnóstwo krajobrazów, scen akcji. Można go było tak zaprogramować, że pokazałby nam na przykład wieżę, z której King Kong strącał samoloty.
Kolejnym miejscem, które odwiedziłem, był Park Jurajski. W nim płynęło się łodzią. Doskonale zaprojektowano ten szlak. Pamiętam, że będąc dzieckiem, spędziłem kilka godzin na odtwarzaniu w kółko tych samych części filmu Stevena Spielberga. Znałem zatem każdy szczegół produkcji. Zanim jednak wsiadłem na pokład, dowiedziałem się, że w trakcie rejsu zostanę przemoczony do suchej nitki. Ciekawe, co zamierzają, głowiłem się.
Ruszyłem. Mijałem ruchome, olbrzymie dinozaury – dokładne odzwierciedlenia tych, które widziałem w filmowym Parku Jurajskim. Jeden pluł na mnie wodą, drugi biegał i przegryzał kable. Nagle z góry zaczął osuwać się na nas samochód, który popychał tyranozaur. Pojazd zleciał z hukiem. Wyleciała z niego para i zatrzymał się tuż przed naszą łódką. Mało brakowało do kraksy.
Przemierzałem rzekę dalej. Zachwycałem się tymi widokami. Czułem się bohaterem tego filmu. Na końcu rejsu wpłynąłem do tunelu. Zaczęło się odliczanie. Mniejszych cyfr niż 7 nie pamiętałem, ponieważ wtedy ukazał się przede mną ogromny tyranozaur. Z każdą sekundą otwierał paszczę coraz szerzej, aż w końcu przeraźliwie zaryczał i łódka ruszyła z takim impetem, że myślałem, iż wpadnę dinozaurowi wprost do żołądka. Gdy ledwo minąłem jego zęby, trafiłem na wodospad i spad za nim. Zacząłem lecieć z niesamowitą prędkością. Woda wdarła się na pokład. Zmoczyła mi wszystkie ubrania. Mokry chodziłem aż do zamknięcia Universal Studios.
Pobiegłem dalej. Nie miałem, niestety, czasu czekać na pokaz Transformersów. Wybrałem za to przejażdżkę po planach filmowych wytwórni wraz z projekcją 3D King Konga. Wsiadłem do busika, którym zwiedzałem prawdziwe sekrety Universal.
Wjechałem do miasteczka-atrapy. Wyglądało niezwykle realistycznie. Powiedziałoby się, że w tym miejscu żyją ludzie. Później jednak puknąłem się w głowę. Przecież ja znałem to miasto! Na jego środku stał ratusz z zegarem. Czy pamiętacie, drodzy Czytelnicy, scenę z Powrotu do przyszłości, kiedy w budynek, na którym stał szalony dr Emmet Brown, uderzył piorun? To było właśnie to miejsce! Okazało się, że w tym samym mieście rozgrywała się również akcja Bruce’a Wszechmogącego. Przy okazji kręcenia filmu miasteczko po prostu zaludniano, wpuszczano do niego samochody i już tworzyły się prawdziwe realia życia.
Zauważyłem schodki, po których Jim Carrey biegł w filmie z psem na rękach. Wyprowadzał go na zewnątrz, ponieważ chciał nauczyć pupila sikania na zewnątrz. Czyż tak nie było w Brucie?
Jechałem dalej. Tym razem wkroczyłem do alei pojazdów. A w nich spotkałem auta, które Universal wykorzystywał do swoich filmów. Zobaczyłem więc prawdziwe maszyny z Powrotu do przyszłości, Szybkich i Wściekłych oraz innych produkcji.
Później znalazłem się na planie serialu Gotowe na wszystko. Czy wiecie, drodzy Czytelnicy, że jego akcja toczyła się również wśród tych atrap? Było tam to samo osiedle, na którym Eva Longoria kłóciła się ze swoimi szalonymi sąsiadkami. Wszystko wyglądało tak samo, jak w serialu!
Nadszedł czas na King Konga. Tutaj zapowiadała się inna atrakcja. Wjechaliśmy do ciemnego tunelu. Założyliśmy okulary 3D. Włączył się niesamowicie wielki ekran. Otaczał nas – miał 360 stopni. I nagle zaczęło trząść busami. Z lewej strony wyskoczyły tyranozaury. Zaczęły ryczeć. Ich ślina kapała na turystów. Jeden z drapieżników złapał za koniec pojazdu. Wówczas pojawił się główny bohater – Kong. Nadszedł z prawej strony ekranu. Zawył, aż uszy rozdzierało. Przeskoczył nad autobusem i uderzył tyranozaura tak, że jego krew bryzgnęła na turystów, chlapiąc ich od góry do dołu. Niestety, w ferworze walki, nasz pojazd został uderzony. Zaczęliśmy osuwać się w przepaść. Dosłownie czułem wszystkie te emocje i stany. Nieważkość zagościła w każdym skrawku mojego ciała. Nawet, poprzez wykorzystane w projekcji efekty, wiatr wiał mi w twarz. Uratował nas King Kong, skacząc i łapiąc w powietrzu autobus. Postawił pojazd na ziemi i ruszył w spokoju w swoją stronę. (Wiem, że mogę opisywać te sceny, jak dziecko. Ale dziś przeżyłem rzeczy, które były odwzorowane do granic możliwości, i których nigdzie indziej nie mógłbym lepiej doświadczyć).
Wyjechałem z tunelu i ruszyłem na plan Wojny światów. Wiedziałem, że Steven Spielberg użył w tym filmie piekielnie dużo kostiumów i rzeczy, nadających produkcji pełnego realizmu. Zobaczyłem potężny plac. Zauważyłem na nim dom, z którego Tom Cruise uciekał przed buntem maszyn. Widziałem też samoloty przekrojone na pół. Buchała z nich para i ogień. Wszędzie leżały walizki, przewody elektryczne. Miało się po prostu jedno wrażenie – ta akcja toczyła się tu i teraz! Płomienie niemal dostawały się do busa.
Żałuję bardzo, że nie wziąłem ze sobą aparatu na ten przejazd. Pomyślałem jednak, iż miałem lepszą okazję, by skupić się na jednej rzeczy.
Widziałem jeszcze naprawdę wiele więcej. Przypuszczam jednak, że chaos, który wprowadzają moje emocje związane z odwiedzeniem Universal, nie pozwoli opisać mi głębiej, skrupulatniej i dokładniej tego, co dziś przeżyłem. Po prostu.  


Sam nie wytrzymywałem napięcia tych wszystkich projekcji. Tych emocji, które krzyczały same przez się. Bo większość z tego, co dziś widziałem, znałem z ekranów kin. A tego dnia przecież mogłem to jeszcze poczuć na własnej skórze. Wydaje mi się, że śniłem. Takie rzeczy w moim życiu zdarzały się do tej pory tylko w filmach!

1 komentarz:

  1. Przeżywałem z Tobą jak czytałem, Niesamowite i mega profesjonalne. Btw Twoja mama dzwoniła i książka dotrze do mnie pocztą xD pozdro Milordzie ;d

    OdpowiedzUsuń