sobota, 28 lipca 2012

Dzień 31. Jezusie, ratuj Las Vegas!



Witaj upiorze niedźwiedzia, bestii, która siedzi w nas wszystkich.
Alexander Supertramp. Maj 1992.

Słowa Chrisa McCandlessa cytowane przez Jona Krakauera w Wszystko za życie

Dzisiejszy wpis ograniczy się dwóch wydarzeń – turnieju hazardowego oraz nocnego życia ulicy. Zacznijmy więc od początku.
Wczoraj zostałem zaproszony na trzydniowe zawody w graniu na automatach. W związku z tym nadano mi status gościa tej imprezy. Na mojej piersi zawisła VIP-owska plakietka, pełniąca rolę karty przetargowej. Zastanawiałem się, na czym będzie polegać całe to wydarzenie.
Zawody odbywały się w moim hotelu. Początkowo błądziłem jego korytarzami. Po 10 minutach trafiłem na miejsce. Wszedłem przez wielkie drzwi. Zdębiałem. Wszystko błyszczało, było pełne przepychu. Miało się wrażenie, że ludzie, którzy brali udział w turnieju, stanowili elitę elit. 
Kasyno w moim hotelu. Nie to jednak miejsce, w którym odbywał się turniej
Przerażał mnie wysoki sufit, wykwintne żyrandole, luksusowe potrawy i drinki. Po prostu nie znałem takiego życia. Ale na szczęście intuicja podpowiedziała mi, aby ubrać się najlepiej, jak tylko potrafiłem. Dodatkowo – co jest mi obce, ponieważ nie lubię podporządkowywać się bezpodstawnym zasadom – zgoliłem brodę. Dzięki temu gładko wszedłem w grające na maszynach towarzystwo.
Próbowałem nie wyglądać na przestraszonego i zawstydzonego tą pompą, świetnością. Wziąłem więc talerz i nałożyłem sobie potrawy, których wcześniej nie jadłem. Nie miałem nawet pojęcia, jak się do nich zabrać. Cóż, albo wyjdę na kompletnego głupka, albo nikt nie pozna, że nim jestem, pomyślałem.
Turniej odbywał się co pół godziny. Wszyscy mieli swoją ligę, przedział czasowy, w którym grali. Pojedyncze zawody trwały 15 minut. 
Zasady imprezy były proste. Na sali stoi około 50 maszyn. Gracz losuje jedną z nich. Wcześniej jednak musi uiścić zapłatę za udział w tym hazardowym wydarzeniu. A płaci się różnie. Wiem, iż turniej o 12:30 kosztował 5 tys. dolarów od osoby. Wygrać można było – mogę się nieznacznie mylić – 50 tys.
Każdy gracz zasiadał przy swojej maszynie. Przez kwadrans tłukł w nią, ile mógł. Wynik, który zdobył przez ten czas, zostawał podliczany i sumowany dopiero po 3 dniach gry. Wtedy organizatorzy zawodów wyłaniali zwycięzcę.
Dziś wygrał starszy mężczyzna. Miał 23 tys. punktów na koncie. Beznamiętnie odszedł od swojego automatu. Wydaje mi się, że wiedział, iż kolejne dni turnieju mogą okazać się dla niego nieprzychylne. Bo, jak to w hazardzie bywa, zwycięstwo najczęściej obraca się w porażkę.
Po zawodach wróciłem do pokoju. Później czerpałem przyjemność z odpoczynku na leżaku. Wczoraj jednak obiecałem sobie, że wieczorem wyjdę na zewnątrz. I tak też uczyniłem.
O godzinie 20 tłum ludzi rozrywał ulice. Wylewał się poza chodniki, wymijał samochody, przechodził na czerwonych światłach. Jednym słowem – o tej porze zakazy nie istniały.
Pamiętałem swoje pierwsze, nocne zwiedzanie Vegas. Byłem wtedy oszołomiony. Źle się czułem w tym miejskim ścisku. Poza tym, fatalnie znosiłem temperatury sięgające 40 stopni Celsjusza.
Podczas dzisiejszego spaceru przeszkadzał mi już wyłącznie skwar na zewnątrz. Nadal wysychały mi spojówki. Miałem wówczas wrażenie, że jestem śpiący, zmęczony. Ale przyjemnie było poobserwować tę masę turystów, którzy robili sobie dziwne zdjęcia, zachowywali się, jakby wypuszczono ich z odwiecznej niewoli. 
W tak dużych miastach spotyka się również mnóstwo kontrastów. Przypuszczam, że są one najciekawszym zjawiskiem, jakie można spotkać w aglomeracjach.
Kobiety w przebraniach z karnawału w Rio de Janeiro wymachiwały pióropuszami pod architektoniczną podróbką wieży Eiffla. Ludzi nawołujących do wiary w Jezusa, otaczały wielkie reklamy z półnagimi kobietami.

Zatrzymałem się i przyglądałem tej grupce chrześcijan z tabliczkami: „Ufaj Jezusowi”, „Wierz w Jezusa”. Jednak moją uwagę przykuła tylko jedna z nich. Widniał na niej napis: „Jezus powróci i zbawi tę ziemię”. Pomyślałem, że Chrystusowi nie starczyłoby czasu, aby odkazić Vegas i wyplenić z niego całe zło.
W grupie dominował mężczyzna. Wyglądał na Latynosa. Krzyczał do ludzi, żeby ci zaczęli modlić się za tę grzeszną ziemię, którą splugawiliśmy hazardem, seksem i innymi gorszącymi zachowaniami. Dziwił mnie jedynie fakt, iż wśród chrześcijan znalazły się również dzieci, które rozdawały ulotki. Skomentowałem to zjawisko w duszy i poszedłem dalej.
Przez cały czas mijałem osoby rozdające karteczki ze zdjęciami i telefonami numerów do prostytutek. Te broszury zaśmiecały ulice. Leżały wszędzie. Turyści brali je z ciekawości, oglądali nagie kobiety i wyrzucali.
Gdy wracałem do hotelu, spotkałem najoryginalniej przebranych ludzi tego wieczoru. Wcielili się w bohaterów filmu „Kac w Vegas”. Postanowiłem zrobić im kilka zdjęć z ukrycia. Wmieszałem się w tłum. Nie zdążyłem nawet dobrze ustawić ostrości aparatu, ponieważ jeden z nich zauważył mnie i niepokojącym gestem przywołał do siebie. Gdy podszedłem bliżej, mężczyzna ostentacyjnie zaczął liczyć pieniądze, które wyciągnął z kieszeni. Pokazał mi 5 dolarów. 
Niestety, lepszej fotografii nie zrobiłem
– To jest nasza praca. Masz coś dla nas? – zapytał zuchwale.
Demonstracyjnie przeszukałem kieszenie. Pokazałem mu jedynie magnetyczną kartę do wpokoju hotelowego.
– Wybacz, nic nie mam przy sobie – odrzekłem.
– Nie szkodzi. Będziemy stali tutaj jeszcze przez 5 godzin. Wróć i przynieś kasę.
Na koniec zapytał mnie, skąd pochodzę. Gdy dowiedział się, że z Polski, nie był już taki wygadany. Reprezentował bowiem tych Amerykanów, którzy nie mieli pojęcia, gdzie leży mój kraj. Piszę o tym dlatego, iż przytrafiły mi się już podobne sytuacje. Oto jedna z nich.
Pewnego razu, gdy siedziałem z wujkiem przy barze, obsługujący nas mężczyzna zapytał:
– Skąd jesteście, panowie?
– Z Chicago – odpowiedział wujek. – A on – dodał, wskazując na mnie – przyjechał  tutaj w odwiedziny z Polski.
– O, mieszka pan w Chicago! – zapiał barman. – Interesujące.
Po tej rozmowie odniosłem wrażenie, że turysta z Chicago musiał być bardziej zaskakujący niż ktokolwiek z Polski. Żartowałem później z wujkiem z tej sytuacji. Powiedziałem:
– Nie zdziwił mnie ten facet tym, iż nie wiedział, gdzie leży Polska. Może wydawało mu się, że moja ojczyzna jest 51. stanem w jego kraju?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz