niedziela, 15 lipca 2012

Dzień 18. Reno, czyli kobiety, alkohol, pieniądze

– Mówił, że to coś, o czym marzył od dzieciństwa – ciągnie Stuckey. – Powiedział, że nie chce widzieć żywej duszy, żadnych samolotów, żadnego śladu cywilizacji. Chciał sobie udowodnić, że da sobie radę sam, bez niczyjej pomocy.

Jon Krakauer, Wszystko za życie

Nie spodziewałem się, że mogę być dziś tak zmęczony. Przez cały dzień jechałem samochodem do miasteczka Reno w stanie Nevada. Droga do celu zajęła 6-7 godzin.
Jest mi ciężko cokolwiek napisać. Pieką mnie oczy i łamie w plecach. Zmogło mnie, jak w Utah.
Dziś ponownie przemierzałem krainę gór, powyginanych, niskich krzewów i grzechotników. Pogoda zmieniała się, jak w kalejdoskopie. Raz dudniła burza i lał deszcz, raz ledwo dało się oddychać. Człowiekowi ciężko jest przyzwyczaić się do tak nagłych zmian temperatury. W Utah na przykład zdarzyło mi się, aby z 32 stopni Celsjusza w przeciągu 5 minut stało się 15.
Uważam, że Reno może śmiało kandydować do jednego z najlepszych miejsc hazardu w stanie Nevada. Nazywa się je „Największym Małym Miasteczkiem Na Świecie”. Na każdym zakręcie trafi się tutaj jakieś kasyno. A możliwość zdobycia fortuny nie tylko będzie nas w nim zatrzymywać.
Dziś, w przeciwieństwie do Las Vegas, zobaczyłem, że w kasynach można prowadzić zakłady dotyczące chyba każdego sportu. Do tego celu przeznacza się oddzielny pokój, aby odgłos maszyn aż tak bardzo nam nie przeszkadzały. W pomieszczeniu postawione są siedziska. Na nich rozwala się klientela i patrzy w kilkanaście telewizorów, które pokazują m. in. wyścigi konne, koszykówkę czy futbol amerykański.
Tak więc dziś po raz kolejny zaznajamiałem się z mechanizmem działania kasyn. W Las Vegas nie udało mi się trafić do miejsca, w którym podczas grania na maszynie czas umilałyby skąpiutko ubrane tancerki. W Reno – owszem. Tutaj kobiety wiły się na podwyższeniach, okręcały wokół poręczy przed maszynami do gry. I były bardzo urodziwe. Bo kelnerki, które non stop oferowały drinki, niczym szczególnym się nie wyróżniały. Miały nadwagę, wylewający się biust i fatalnie umalowane szminką usta.
Gdy o godzinie 20 wieczorem szedłem do windy, przy jakimś automacie siedział 80-letni mężczyzna. Azjata. Gdyby nie oparcie fotela, nie utrzymałby się w nim.
Upłynęło 180 minut. Zjechałem z powrotem na dół. A ten facet nadal okupował tę samą maszynę! Nawet nie zmienił pozycji na wygodniejszą. Tylko w dalszym ciągu beznamiętnie naciskał przyciski.
Dziś byłem świadkiem Jackpotu – największej wygranej na danym automacie. Do szczęśliwca, który zdobył ponad 4 tys. dolarów, podchodzili ludzie i gratulowali mu. Natychmiast doskoczyła też obsługa, aby wypłacić należną sumę oraz… ściągnąć z niej podatek. Wychodzi na to, że od ponad 1 200 dolarów państwo pobiera swoją przynależność.
Nawiasem mówiąc, warto przyjrzeć się ludziom w kasynie. Oczywiście, niczym nie różnią się oni od graczy z Las Vegas. Ale wydaje mi się, iż w Reno spotkałem więcej starszych osób przy automatach. Na przykład pewna kobieta, wyglądająca na sędziwą babcię, tak się zezłościła, że wyszła z kasyna, kopiąc w przycisk, który otwiera drzwi osobom na wózku inwalidzkim. Wygląda przy tym, jak terminator. Nie spojrzała nawet, czy ma czerwone światło, gdy przechodziła przez ulicę.
Zanim się położę, chciałbym jeszcze poruszyć sprawę bufetów w hotelach. Głód na świecie nie występuje dlatego, że nie ma na nim jedzenia. Po prostu źle gospodarujemy racjami żywieniowymi.
Zastanawiała mnie więc sprawa tych wszystkich smakołyków, które znajdujemy w hotelach. Możemy kłaść ich tyle na talerz, ile możemy. Najczęściej bierzemy więcej, niż mieści nasz żołądek. I co dzieje się z resztkami? A może nawet nie ma sensu używać zwrotu „resztki”, bowiem czasami w śmietniku ląduje całe danie, którego zjeść już nie potrafiliśmy.
Wiele też dań bufetowych stygnie, zanim ktoś się nimi zainteresuje. Co w takim razie uczynić z tym fantem? Też wychrzanić do śmietnika? Warto odpowiedź sobie na to pytanie.
Widziałem, ilu żebraków znajduje się na ulicach Reno. Szkoda, że nikt tymi ludźmi się nie zainteresuje. A wypadałoby, bo w miastach kasyn najczęstszym dźwiękiem – obok robiących hałas maszyn – są brzęczące od kilku monet kubeczki żebraków.
Przypuszczam, że w Reno zatrzymam się do poniedziałku. Daję sobie czas na regenerację, ponieważ nie potrafię się skupić na jednej rzeczy. Moje myśli rozbijają się o migające szyldy kasyn, klaksony samochodów i odgłosy dochodzące z nocnych klubów. 
Z powodu zmęczenia zapomniałbym dodać, że dziś dwa razy pytano mnie w kasynach o dowód osobisty. Sprawdzano, czy mam ukończone 21 lat. Jeden z członków ochrony nie wiedział, gdzie w moim paszporcie znajduje się data urodzenia. Musiałem mu ją wskazywać palcem i udowadniać, że dokument ten jest wiarygodny tak samo, jak rok, w którym przyszedłem na świat. 

1 komentarz:

  1. To, co piszesz o problemie społecznym na ulicach Reno, sądzę, że przeplata się w wielu miejscach na świecie. I - jak słusznie zauważyłeś - nie chodzi o to, że pokarmu brakuje, ale wyobraź sobie:
    - Mężczyzna, lat 60/70/80. Siedząc oparty o ścianę zewnętrzną jakiejś kamienicy bądź sklepu, czeka z blaszanym pojemnikiem (załóżmy, że jest to puszka po konserwie), żeby któryś z przechodniów go wzbogacił. Idąc dalej tym tropem - kiedy nasz Pan X. uzbierał 5$(załóżmy), jest tak głodny, iż nie myśli już o niczym innym, jak jedzenie. Nie szuka więc niczego więcej po śmietnikach prestiżowych restauracji, czy kasyn tylko idzie do taniego fastfoodu, żeby zaspokoić swoje potrzeby fizjologiczne, za co oczywiście płaci tym, co uzbierał. Co prowadzi do tego, że zyskuje na tym fastfood. A zatem, gdyby Panu X bufet z kasyna zostawiał to, czego tego dnia nie spożyli klienci, to fastfood nie miałby zysku.

    Ja wiem i rozumiem - to tak niewyobrażalnie okrutne, jak tylko może wyglądać i jakie jest w rzeczywistości. Czy to w porządku? Nie, absolutnie. Czy chciałabym, żeby było inaczej? Bardzo. Szkoda, że to nie ja, czy Ty ustalamy zasady rynkowe.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń