Coraz
częściej myślę o tym, że powinienem na zawsze pozostać samotnym wędrowcem w
dzikich krainach.
Słowa
Everetta Ruessa cytowane przez Jona Krakauera w Wszystko za życie
Drodzy Czytelnicy,
dzięki Wam wybiła dziś liczba 2 tys. wejść na blog. Kłaniam się w pas za
zainteresowanie! To dla mnie zaszczyt pisać dalej.
Czwartek minął w
samochodzie. W drodze do Monterey. Przejechałem przez kilka pięknych
miejscowości. Zostawiłem za sobą San Jose oraz Santa Cruz. Nic jednak dziś nie ujęło mnie
tak, jak widok Pacyfiku. Zanim rozpłynę się w jego wodach, napiszę o kobiecie,
której warto poświęcić kilka akapitów. Tym bardziej, że nigdy wcześniej o niej
nie słyszałem. Jej historia jest niesłychanie frasująca.
Mowa o Sarze
Winchester. Wdowie po Williamie Winchesterze, którego ojcem
był wynalazca karabinu o nazwie pochodzącej od jego nazwiska.
Otóż w San Jose
odwiedziłem dom Sary. Stanowi on swojego rodzaju muzeum. Niestety, chodzi się
jego korytarzami wraz z przewodnikiem, co, uważam, psuje całą zabawę
zwiedzania. Po śmierci Olivera Winchestera i jego syna, Sarah odziedziczyła potężny
spadek. O ile pamięć mnie nie myli, jego suma wynosiła 20 mln dolarów.
Niestety, bogata
kobieta wpadła w poważne problemy. Twierdziła, iż wszyscy zabici ludzie przez
kulę pochodzącą z karabinu Winchester, nawiedzają ją jako duchy. I odtąd
zaczęła się historia domu. Aczkolwiek ostrzegam Was, drodzy Czytelnicy, że nie
jest on aż tak niesamowity, jak prawdziwe życie wdowy. Może wynika to stąd, iż
osoby, które dorwały się do budynku, chcąc na nim zarobić, przegoniły
otaczającą go grozę. A może po prostu zabezpieczyli go przed niepożądanymi
gośćmi, którzy urządzali sobie schadzki nocą i chodzili jego korytarzami?
W domu nie mogłem robić
zdjęć. Trafiłem na moment, w którym nagrywano film o tym miejscu. Pozostaje
zatem tylko jego opis.
Wokół budynku krążyło i
krąży mnóstwo legend. Że straszy w sypialni Sary, w której umarła; że skrzypią
schody; że ktoś trzaska drzwiami. Ja nic takiego nie zobaczyłem i nie
usłyszałem. Ale przyznać muszę – miałem pewne obawy. Dotyczyły one ludzi, z którymi
chodziłem po domu. Wykazywali się niesłychaną głupotą. Musieli dotknąć
wszystkiego, robić sobie zdjęcia z góry w korytarzach, wyjrzeć przez każde okno
i dodatkowo zapytać przewodniczki, czy to, co widzieli za jego szybami, było
prawdziwe bądź nie. W tych frustrujących warunkach kroczyłem labiryntem
posiadłości pani Winchester.
Można było zgubić się w
tym dziwnym domu. Miał 160 pomieszczeń. Każde z nich buchało grozą. Przyczyna
tak dużej liczby pokoi była jedna – Sarah obawiała się duchów. Spirytysta
powiedział jej, aby co noc zmieniała pomieszczenie, w którym zasypiała. W ten
sposób zmylała istoty, chcące wyrządzić jej krzywdę.
Dodatkowo, dom wdowy
zawsze pozostawał w budowie. To miało uchronić kobietę przed niechybną śmiercią
spowodowaną nawiedzeniem przez duchy. Sarah była pogrążona w depresji. Odbywała
liczne seanse, umożliwiające jej kontakt z istotami pozaziemskimi. Nikt nie
mógł wejść do pokoju, w którym uciekała od rzeczywistości.
Wdowa, moim zdaniem,
kompletnie oszalała. Ta posiadłość odzwierciedlała stan jej umysłu. Bowiem w
domu można było znaleźć ślepe korytarze, schody do nikąd! Za kilkoma parami
drzwi, przez które chciałem przejść, spotykałem mur z cegieł. Pani Winchester śledziła też swoich podwładnych. Zainstalowała mnóstwo okien,
umożliwiających jej podpatrywanie ogrodników, kucharzy, budowlańców. Nawet z
drugiego piętra patrzyła na ręce ludzi. Przez coś, co przypominało komin,
obserwowała tych, którzy pracowali na niższym piętrze.
Wdowa więc pozostawiła
po sobie dom, nadal oczekujący na przebudowę.
Posiadłość naprawdę
podobałaby mi się, gdyby nie przewodnicy, turyści i komercja, która zastąpiła
grozę tego miejsca.
Później jechałem już
tylko brzegiem Oceanu Spokojnego. Czasami wychodziłem, aby połykać nozdrzami wspaniałe
powietrze oraz przyglądać się surferom, bujającym się na małych falach.
Gdybym oddał się
opisowi tych krajobrazów, notatkę skończyłbym zapewne nad ranem. Pierwszy raz bowiem
widziałem dzikie plaże, ich skąpą roślinność, mury potężnych skał (ostrych niczym
brzytwa) i pelikany, czekające na lepsze jutro. Zimne, oceaniczne powietrze
było naprawdę przenikliwe. Chciałem choć kwadrans przysiąść na piasku, którego
żaden człowiek nie dotykał, po którym nikt nie chodził. Długo jednak nie
wytrzymywałem. Uciekałem z żalem do samochodu.
Ale niech będzie! Dajmy
porwać się wspaniałemu opisowi każdego ziarenka, małży, którą wyrzuciła woda i
roślinie, oddychającej życiem wzburzonych fal. Stańmy się chociaż przez chwilę
Jackiem Londonem, Johnem Muirem, Henrym Thoreau. Albo kimkolwiek! Kimkolwiek,
kto kocha naturę i chce jej własnym słowem oddać szacunek, uczucie.
Czar Pacyfiku rzucany
był od miejsca, w którym jego wszechwładne wody stykały się z niebem. Linia
tego połączenia przedstawiała grę dwóch żywiołów. Fale zamykały się i ponownie otwierały
niczym skorupa małży. Część z nich z sykiem rozbijała się o skały, jakby prując
materiał, z którego były stworzone. Pozostałe docierały do plaż, posępnych
glonów, próżni, wypełniającej okute w siną zbroję skorupiaki.
Bezlitosny wiatr
spychał mewy i brunatne pelikany. Nakazywał im zająć miejsce na ziemi i
przyglądać się swojemu dziełu. Ponieważ miotał wszystkim: piaskiem, roślinami,
życiem w ogóle, czuł się bezlitośnie wolny. Kształtował więc to, co miało
następnie stać się nieodłączną częścią szkieletu tego krajobrazu.
Ocean Spokojny
usypiał mnie przez cały dzień. Kojący dźwięk jego życia przyszedł cichcem pod
wieczór i lekkim ruchem powietrza zamknął powieki. Niech to, co jest krwią tych
wód, wkradnie się zatem dziś do mych snów.
Pragnę poznać Pacyfik
od wewnątrz. Mieć wiedzę na temat tego, czy właśnie teraz jego brzegiem
przepływa zachwycający swoim kształtem i mądrością delfin, czy żądna śmierci
orka patroluje płycizny lub skały z uchatkami bądź czy humbak nabiera haust tego
samego powietrza, którym ja dziś oddychałem.
Bo ty, Oceanie, jesteś
fantazją. I miej nadal swoje tajemnice. Dzięki nim nigdy nie przestanę marzyć o ich
poznaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz