– Jasne, spieprzył – odpowiada Roman – ale podziwiam to, co usiłował
zrobić. Życie wyłącznie tym, co przyniesie ziemia, miesiąc po miesiącu, jest
niezwykle trudne. Nigdy tego nie próbowałem i założę się, że nie robił tego
nikt z krytykujących go, a w każdym razie nie tak długo. Żyć w dzikich ostępach
i żyć tylko tym, co się upoluje lub uzbiera… Ludzie nie mają pojęcia, jakie to
trudne. A jemu prawie się udało. Właściwie identyfikuje się z tym facetem.
Jon
Krakauer, Wszystko za życie
Drugi i ostatni dzień w
Reno. Dopiero dziś przekonałem się, co tak naprawdę dzieje się w tym mieście. Kto
w nim żyje i kto do niego przyjeżdża. W banalny sposób można się było tego
dowiedzieć. Wystarczyło wyjść z Downtown (centrum).
Gdy wczoraj
spacerowałem po Reno, nie widziałem, co ukrywa się pod jego makijażem.
Ludzie z wypełnionymi kasą kieszeniami krzyczeli do sufitu po wygranej na
maszynie, młodzież bujała się ulicami w śmiesznych przebraniach i stała pod
klubami. Miasto w tym czasie świeciło się i przysłaniało tym samym to, co kryje
się w jego cieniach, bocznych uliczkach.
Widok na Downtown |
Wprawdzie nie oddaliłem
się dziś zbyt daleko od centrum, ale nie było też takiej potrzeby. Po prostu
obawiałem się, że mogłem zabłądzić. A wtedy – wszystko na to wskazywało –
dostałbym nieźle po mordzie. Zadawałem sobie pytanie, czy nie dopowiadam sobie
czegoś na temat tego miejsca. Wychodziło na to, że nie. Choć byłem nieco
przerażony, nie epatowałem.
Szlajałem się dziwnymi
uliczkami. Mijałem puste wystawy sklepowe oraz obskurne motele. Po chodnikach latały
foliowe reklamówki, które plątały się pod nogami. Rzadko kiedy w tych rejonach
spotykałem osoby w średnim wieku albo starsze.
Wszędzie trafiałem tylko
na młodzież. I to taką frapującą. Bo pierwszy raz zdarzyło mi się zderzyć z
taką rzeczywistości. Niemal każdy nastolatek był wytatuowany. Na twarzy,
nogach, szyi, klatce piersiowej czy plecach. Dziewczyny najczęściej chodziły w
spodenkach, aby eksponować na swoim ciele „sztukę” wypełnianą atramentem. Ubierały
się skąpo, dość niechlujnie. Zachowywały się nadzwyczaj głośno. Śmiały się na
pokaz, krzyczały, aby ktoś zwrócił na nie uwagę i machały piwem, które trzymały
w ręku. Chłopacy z kolei nosili koszulki na ramiączkach, garbili się, jeździli
na desce i nie przejmowali się tym, że mają dziury w spodniach.
Kąpiel w rzece w środku miasta |
Ten chłopak był tak pijany, że nie potrafił wskoczyć na tył wozu strażackiego |
Co w tym zdjęciu jest śmiesznego? |
Młodzież ta trzymała
się w grupach. Siedziała na ogródkach przed tandetnymi pubami. Tańczyła breakdance
w parku. Mieszała się kulturowo. Nie zważała na kolor skóry. Zawsze gdzieś w
tle leciała muzyka z boomboxa.
Do grup młodych
dochodzili coraz to nowsi ludzie. Zazwyczaj każdy z nich wyglądał tak samo.
Albo w za dużych ciuchach, albo w za krótkich.
Nie chcę stwarzać
wrażenia, że Reno to miasto wyrzutków, dzieciaków z gorszych domów. Za krótko
bowiem tutaj byłem, aby móc wyciągnąć podobny wniosek. Może akurat w czasie
mojego pobytu, odbywał się tutaj jakiś festiwal?
Oprócz młodzieży,
przeraził mnie też inny fakt. Salony gier dla dzieci. Kasyna są zazwyczaj
piętrowe. Dziś przekonałem się, że na drugim poziomie jakiegoś domu hazardu,
znajduje się ogromne pomieszczenie dla maluchów. A co w nim można było robić?
Grać za pieniądze. Dzieciaki ciągały rodziców za ręce i kazały dawać sobie dolara
na rzut piłką. Tak bardzo chciały wygrać pluszaka. Śmieszniej robiło się
wówczas, gdy sami dorośli zaczynali brać udział w tych oszukujących człowieka grach.
Wrzucali centy albo grubszą kasę, żeby wyciągnąć swoim pociechom maskotkę z
maszyny. A to dlatego, że dziecko nie pojmowało nowych dla niego praw fizyki
tych rozgrywek. Bowiem wszystkie automaty w jakiś magiczny sposób oszukiwały.
Gdy rzucało się do kosza, piłka odbijała się jak szalona. Mechaniczna ręka,
która miała wyciągnąć misia, na samym końcu upuszczała go. Dlatego nie
nazwałbym tego pomieszczenia salonem gier, tylko – kasynem dla maluchów.
Druga sprawa. W moim
hotelowym pokoju znajdują się trzy telewizory. Dwa w pokojach i jeden w
łazience. Ten ostatni włączyłem dziś, biorąc kąpiel. Z mokrym od wody pilotem w
ręku skakałem po programach. Nagle wpadłem na kanał z Keno – grą hazardową! (Przypominała
ona Totolotka. Zakreślało się numery na chybił trafił i sprawdzało po kilku minutach, czy nasze liczby
przyniosły wygraną). Wyszło więc na to, że hazard prześladował mnie nawet w
łazience.
Na tym nie koniec z
Keno. Gdy siedzi się w hotelowym bufecie, wszędzie porozwieszane są telewizory.
Jesz i się w nie gapisz. Widelec niemal nie wyleci ci z ręki, drogi Czytelniku,
bo martwisz się – o ile zakreślałeś numerki – o wygraną w Keno! Bo obok
chusteczek, na stole, leżą karteczki do gry. Na dodatek, między klientami
bufetu, chodzi kelnerka i zbiera pozakreślane kupony. Po ogłoszeniu wyników
wraca się i mówi każdemu, ile kto wygrał. Zazwyczaj jednak informuje:
– Przykro mi. Nic pani
dziś nie trafiła. Panu też nie wyszło.
Trzecia
sprawa. Dziś zaczepiła mnie jakaś kobieta z obsługi w kasynie. Oczywiście tylko
po to, aby sprawdzić, czy mam ukończone 21 lat.
– Czy może pokazać mi
pan dokument, potwierdzający pana wiek? – spytała uprzejmie.
– Oczywiście, nie mam
wyboru, proszę pani – równie grzecznie odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się.
Zapewne mina by jej zrzedła, gdyby zobaczyła, że nie jestem pełnoletni.
– Tak pana zaczepiłam,
bo wygląda mi pan na 18 lat.
Może dlatego, że się wczoraj
ogoliłem?
– A dziękuję pani za
komplement – powiedziałem. – Oto mój paszport.
I w ten sposób dała mi
spokój. Myślałem jednak, że kobieta zwróciła się do mnie w innej kwestii. Otóż
cały czas miałem przy sobie aparat. Czasami wyciągałem go, ale obawiałem się,
żeby nikt nie wywalił mnie z kasyna. Głupio przyznać – nawet nie miałem
pojęcia, czy można było robić w nim zdjęcia.
Ostatnia sprawa. Hazard
to tutaj choroba, jak biegunka, przeziębienie czy depresja. Trzeba ją leczyć. Rękę
wyciągają do nas reklamy, w których znajdziemy pomoc. „Graj odpowiedzialnie” –
mówią do nas z ekranów uśmiechnięci ludzie. Nawet gdy włączyłem dziś telewizor,
zobaczyłem, jak jakaś kobieta przestrzegała mnie przed zatraceniem się w grze np.
na automatach. Pamiętam też, że wjeżdżając do Reno, na płocie pewnego domu
wisiał ogromny napis: „Masz problem z hazardem? Zgłoś się do mnie!”.
Cóż, pomyślałem, jedni
jeżdżą do uzdrowisk, aby leczyć schorzenia ciała. Drudzy do miast, w których
znajdą kasyna, bo przy nich trafią również na pomoc. Nie jest zatem to wyjście
dla hazardzisty. Wszystko dlatego, że ponownie wpada w szał wygrywania i
przegrywania pieniędzy. Po co jechać do Reno – miasta kasyn, żeby leczyć się z choroby
nimi spowodowaną?
Tym samym kończy się
moja przygoda z „Największym Małym Miastem Na Świecie”. Gdzie teraz będę się kierował?
Zobaczymy. Sam tego jeszcze nie wiem. Mam nadzieję, że szczęście pozwoli mi
pluskać się w wodach Pacyfiku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz