Zachowanie
rodziców było tak irracjonalne, deprymujące, lekceważące i obraźliwe, że w
końcu przekroczyłem próg wytrzymałości. Ponieważ nigdy nie będą mnie traktowali
poważnie, niech przez kilka miesięcy po ukończeniu studiów myślą, że mają
rację, że zaczynam widzieć sprawy od ich strony i nasze stosunki się
stabilizują. A później, kiedy nadejdzie czas, jednym szybkim, zdecydowanym
ruchem wymiotę ich kompletnie ze swego życia. Zerwę z nimi jako rodzicami raz
na zawsze i nigdy, do końca życia nie odezwę się do żadnego z tych idiotów.
Skończę z nimi raz na zawsze.
Słowa
McCandlessa z listu do siostry cytowane przez Jona Krakauera w Wszystko za życie
Noc w Reno nie należała
do najprzyjemniejszych. Nie dość, że późno położyłem się spać, to jeszcze ktoś
nie pozwalał mi zasnąć. W pokoju obok działy się cuda. Przesuwano meble, wynoszono
je na korytarz, tłuczono przedmioty, a resztą z nich rzucano o ścianę. Jakby
tego było mało, musiałem jeszcze słuchać krzyku kobiety.
Zastanawiałem się, czy
wyjrzeć za drzwi. Nikt pod nimi nie chodził. Zrezygnowałem. Nie widziałem
sensu, aby mieszać się do tego cyrku. Po godzinie padłem. Zasnąłem z poduszką na
głowie.
O 9:30 nad ranem opuściliśmy
miasto. Kierunek – jezioro Tahoe. Z tabliczek informacyjnych dowiedziałem się,
że wypełnia je 39 trylionów galonów wody. Sam miałem problem z przełożeniem tej
miary objętości na litry. Niech za pomoc posłuży więc ten oto przykład: woda ze
zbiornika mogłaby spokojnie zalać cały stan Kalifornia. Sięgałaby nam wówczas
do połowy łydek albo kolan.
Tahoe |
Poza tym, Tahoe to
jedno z trzech najgłębszych jezior (około 488 m) w Ameryce Północnej. Dodatkowo,
jego przejrzystość pozwala zobaczyć przedmiot, który znajduje się na głębokości
20 m.
Pomijając statystyki,
należy oddać pokłon temu miejscu. Jezioro jest olbrzymie, wspaniale położne i
stale eksploatowane przez turystów. Stanowi główną atrakcję regionu. Zjeżdża
się tutaj młodzież, aby pływać na motorówkach, rybacy i ludzie czerpiący przyjemność
z leżenia na plaży.
Poskakałem kilka minut ze
skały na skałę, które tworzyły jeden z brzegów zbiornika. Szybko jednak
schowałem się do samochodu, bowiem czas uciekał, a podróż stała w miejscu.
Po drodze mijałem
tabliczki, nakazujące kierowcom zwalniać. Powód – przechodzące przez jezdnię
niedźwiedzie.
Zajechałem jeszcze do
jakiegoś miasteczka, którego nazwy nie pamiętam. Wstąpiłem w nim do kasyna.
Dzięki temu poznałem ciekawe osoby. Pierwszą z nich była kobieta z ochrony –
Joann. Wyglądała na Filipinkę. Miała ciemne, długie włosy. Mierzyła może 155
cm. Wszelkie braki urody uzupełniała uśmiechem i ciętym żartem.
Natychmiast sprawdziła,
czy jestem pełnoletni. Później z kolei dowcipkowała, jak bardzo młodo wyglądam.
Podziękowałem jej za miłe słowa i dodałem, iż nie oszukałbym kobiety takiej,
jak ona. A Joann na to odpowiedziała z promiennym uśmiechem:
– Wiesz, ja też nigdy
nie kłamie. Tylko męża czasami.
Pożyczyła mi powodzenia
i odeszła.
Zacząłem kręcić się
wokół kilku maszyn. Próbowałem wygrać raz na jednej, raz na drugiej. Rzecz
jasna, wszystkie pieniądze straciłem. Zacząłem złościć się na siebie i
poszedłem do toalety. Gdy z niej wracałem, spotkałem młodego Jose. Też ochroniarza.
Wyglądem przypominał Meksykanina. Króciutkie, krucze włosy, krzywe uzębienie,
które sprawiało, że seplenił i słowotok – oto pierwszy wrażenie, jakie
odniosłem, poznając go.
– Mogę sprawdzić, ile
masz lat? – zagadał.
Pokazałem mu paszport.
– O, matko. Jesteś z
Polski! – zaskrzeczał zaskoczony. – W Polsce są niesamowite dziewczyny.
Piękniutkie!
– A skąd ty o tym
wiesz, Jose? – zapytałem, szybko patrząc na tabliczkę z jego imieniem. Nosił ją
na piersi.
– Bo pracuje u nas
jedna Polka na recepcji. Nie jestem pewny, czy dziś ją zastaniesz. Możemy
spróbować ją odnaleźć.
I tak z Jose
pospacerowałem po kasynie. Opowiadał, że studenci z Brazylii, Argentyny, Rosji,
Polski i wielu innych krajów przyjeżdżają tutaj pracować.
– Wiesz, ile możesz zarobić
w takim miejscu? 8 dolarów na godzinę, a 500 w dwa tygodnie! – mówił podekscytowany.
– Jeśli chcesz, to i więcej wyciągniesz. Tylko dodatkowe godziny musisz wziąć.
Za lot, jedzenie zapłacimy. Tylko mieszkanko musisz sobie załatwić.
– A na jakim stanowisku
mógłbym pracować?
– Chyba na każdym. Fajnie
byłoby, gdybyś był ze mną w ochronie!
Nadal szukaliśmy kogoś
z Polski.
– To załatwić ci pracę?
– wypalił.
– Jose… muszę jechać
dalej. Dziękuję za pomoc – powiedziałem. Złapałem się na tym, że szczerze ujął
mnie charakter tego człowieka.
Mój nowy kolega pokazał
mi jeszcze, gdzie mogę znaleźć pracującą tu Polkę i dodał:
– Nie mogę z tobą tam
iść. Mam 40 tys. dolarów przy sobie i raczej nie powinienem z nimi spacerować.
Więcej już nie
zobaczyłem Jose. Polki również nie spotkałem, ponieważ tego dnia miała wolne.
Wyruszyłem więc dalej.
Po jakiejś godzinie
powitał mnie stan Kalifornia. Moje wyobrażenia o tym regionie były zgoła
odmienne od warunków, jakie w nim zastałem. Myślałem, że na zachodnim wybrzeżu
będę grzał się w słońcu i dreptał po plaży w koszulce i spodenkach. Nic z tych
rzeczy! (Może dlatego, że jeszcze nie dojechałem nad sam Pacyfik).
W ciągu mojej podróży pierwszy raz widziałem, aby policja kogoś zatrzymała (zresztą był to trzeci radiowóz, który mijałem przez ten czas) |
Gdy wyszedłem z
samochodu w Parku Yosemite (czyt. Josemiti), trząsłem się z zimna. Powitały
mnie miejscami zaśnieżone góry, iglaste, zdrowo wyglądające, wysokie drzewa i
15 stopni Celsjusza. Ale cóż tam chłód! Yosemite mógłby być bratem bliźniakiem
Yellowstone.
Strażniczka Parku |
Krew zaczęła szybciej
krążyć w moim organizmie.
Wydaje mi się, że park
ten powstał wyłącznie na skałach granitowych. Pierwszy raz widziałem taką
rzeźbę terenu. Obok typowych gór (o drapieżnych wierzchołkach), spotkałem
wzniesienia kształtem przypominające język. Początkowo były płaskie, lekko
pofałdowane. Natomiast idąc w górę, człowiek musiał włożyć więcej sił w
wspinaczkę. Piękno tej rzeźby polegało na tym, że bezpardonowo można było po
niej chodzić. Gdy położyłem się na jej skałach, pył zostawał na moich
spodenkach oraz koszulce.
Zauważyłem również, że gdzieniegdzie
granit przebijały korzenie drzew i rozrywały go. Podziwiałem tę walkę natury z
naturą.
Przy wjeździe do Parku,
otrzymałem ulotkę. Dowiedziałem się z niej, że będę miał trzecią okazję spotkać
niedźwiedzia i drugą, aby znaleźć wśród skał pumę. Cały czas wmawiałem sobie,
iż uda mi się zobaczyć choć jedno z tych zwierząt.
Krajobraz Yosemite na
to wskazywał. Góry Sierra Nevada stanowiły doskonałe schronienie dla tych drapieżników.
Swoją szansę widziałem jednak gdzie indziej – w Parku znajdowało się mnóstwo
jezior i rzek. Tam, pomyślałem, będę szukał żerujących niedźwiedzi.
Cóż… grizzly widziałem
jedynie na znakach informacyjnych. Na nich malowano sylwetki włochatych
olbrzymów i nanoszono napisy typu: „Zawsze sprzątaj po sobie jedzenie. Nigdy
nie nocuj z nim w namiocie”.
Wydaje mi się, że każdy
myślący człowiek powinien był znać te nakazy. Ale oczywiście pewni turyści,
którzy sądzili, że skoro noszą wielkie plecaki i mają wodoodporną kurtkę, nie
muszą ich respektować. W miejscu, gdzie wbito znak, informujący o wzmożonej
aktywności niedźwiedzi, ci akurat rozwalili się i zaczęli grillować. Odszedłem
od tych ludzi na 500 metrów. Specjalnie, aby zobaczyć, czy zapach
przyrządzanego jedzenia niesie się tak daleko. Smażone kiełbaski wyczułem
natychmiast. Na dodatek, choć wielcy turyści powinni to obliczyć, grillowali
pod wiatr.
Chciałem ich upomnieć.
Dałem sobie spokój. Może nauczyliby się przestrzegania zasad, gdyby spotkał ich
pewnego razu grizzly. (Chociaż – przyznać to muszę – jeden z grillujących
starannie po sobie posprzątał i tym samym zyskał w moich oczach).
Przejechaliśmy przez
Yosemite i wypadliśmy na suche polany stanu Kalifornia. Wcześniej jednak
musieliśmy długo zjeżdżać z terenów górskich. Umordowałem się podczas tego
rajdu. Bo jak to zwykle bywa – drogi na takich trasach wiją się gorzej niż węże.
Ta akurat była najbardziej zakręconą, jaką do tej pory jechałem. Wskutek tego wylądowałem
na tylnim siedzeniu samochodu w pozycji leżącej. W brzuchu działa mi się
rewolucja, a w głowie istna karuzela. Założyłem okulary przeciwsłoneczne i
próbowałem przegonić uczucie mdłości. Ta cholera jednak uczepiła się tak mocno,
że trzymała mnie do samego końca. Dlatego pisząc tę notatkę, mam wrażenie, że
za chwilę mogę zwymiotować. A od zjazdu minęły jakieś 3 godziny.
Zanim dowiecie się,
drodzy Czytelnicy, gdzie zatrzymałem się na noc, przytoczę naprawdę zabawne
powiedzenie. Usłyszałem je jakoś dwa dni temu. Dotyczy ono gry w kasynach.
Często, gdy zabraknie
nam niewiele do wygranej, mówimy z żalem: O, było tak blisko! W domach hazardu
takie zdanie nie istnieje. Bo, jak mi powiedziano, blisko liczy się tylko rzut
granatem.
A śpię w mieście o
nazwie Modesto. Rano wyruszam dalej. Będę kierować się na wybrzeże. Dokąd?
Tajemnica (z terminem ważności jednego dnia).
Te skaly to jak mury Twierdzy Akanum
OdpowiedzUsuń