wtorek, 17 lipca 2012

Dzień 20. Dzień dobry, pani Kalifornio!


Zachowanie rodziców było tak irracjonalne, deprymujące, lekceważące i obraźliwe, że w końcu przekroczyłem próg wytrzymałości. Ponieważ nigdy nie będą mnie traktowali poważnie, niech przez kilka miesięcy po ukończeniu studiów myślą, że mają rację, że zaczynam widzieć sprawy od ich strony i nasze stosunki się stabilizują. A później, kiedy nadejdzie czas, jednym szybkim, zdecydowanym ruchem wymiotę ich kompletnie ze swego życia. Zerwę z nimi jako rodzicami raz na zawsze i nigdy, do końca życia nie odezwę się do żadnego z tych idiotów. Skończę z nimi raz na zawsze.

Słowa McCandlessa z listu do siostry cytowane przez Jona Krakauera w Wszystko za życie

Noc w Reno nie należała do najprzyjemniejszych. Nie dość, że późno położyłem się spać, to jeszcze ktoś nie pozwalał mi zasnąć. W pokoju obok działy się cuda. Przesuwano meble, wynoszono je na korytarz, tłuczono przedmioty, a resztą z nich rzucano o ścianę. Jakby tego było mało, musiałem jeszcze słuchać krzyku kobiety.
Zastanawiałem się, czy wyjrzeć za drzwi. Nikt pod nimi nie chodził. Zrezygnowałem. Nie widziałem sensu, aby mieszać się do tego cyrku. Po godzinie padłem. Zasnąłem z poduszką na głowie.
O 9:30 nad ranem opuściliśmy miasto. Kierunek – jezioro Tahoe. Z tabliczek informacyjnych dowiedziałem się, że wypełnia je 39 trylionów galonów wody. Sam miałem problem z przełożeniem tej miary objętości na litry. Niech za pomoc posłuży więc ten oto przykład: woda ze zbiornika mogłaby spokojnie zalać cały stan Kalifornia. Sięgałaby nam wówczas do połowy łydek albo kolan. 
Tahoe


Poza tym, Tahoe to jedno z trzech najgłębszych jezior (około 488 m) w Ameryce Północnej. Dodatkowo, jego przejrzystość pozwala zobaczyć przedmiot, który znajduje się na głębokości 20 m.
Pomijając statystyki, należy oddać pokłon temu miejscu. Jezioro jest olbrzymie, wspaniale położne i stale eksploatowane przez turystów. Stanowi główną atrakcję regionu. Zjeżdża się tutaj młodzież, aby pływać na motorówkach, rybacy i ludzie czerpiący przyjemność z leżenia na plaży.
Poskakałem kilka minut ze skały na skałę, które tworzyły jeden z brzegów zbiornika. Szybko jednak schowałem się do samochodu, bowiem czas uciekał, a podróż stała w miejscu.
Po drodze mijałem tabliczki, nakazujące kierowcom zwalniać. Powód – przechodzące przez jezdnię niedźwiedzie.
Zajechałem jeszcze do jakiegoś miasteczka, którego nazwy nie pamiętam. Wstąpiłem w nim do kasyna. Dzięki temu poznałem ciekawe osoby. Pierwszą z nich była kobieta z ochrony – Joann. Wyglądała na Filipinkę. Miała ciemne, długie włosy. Mierzyła może 155 cm. Wszelkie braki urody uzupełniała uśmiechem i ciętym żartem.
Natychmiast sprawdziła, czy jestem pełnoletni. Później z kolei dowcipkowała, jak bardzo młodo wyglądam. Podziękowałem jej za miłe słowa i dodałem, iż nie oszukałbym kobiety takiej, jak ona. A Joann na to odpowiedziała z promiennym uśmiechem:
– Wiesz, ja też nigdy nie kłamie. Tylko męża czasami.
Pożyczyła mi powodzenia i odeszła.
Zacząłem kręcić się wokół kilku maszyn. Próbowałem wygrać raz na jednej, raz na drugiej. Rzecz jasna, wszystkie pieniądze straciłem. Zacząłem złościć się na siebie i poszedłem do toalety. Gdy z niej wracałem, spotkałem młodego Jose. Też ochroniarza. Wyglądem przypominał Meksykanina. Króciutkie, krucze włosy, krzywe uzębienie, które sprawiało, że seplenił i słowotok – oto pierwszy wrażenie, jakie odniosłem, poznając go.
– Mogę sprawdzić, ile masz lat? – zagadał.
Pokazałem mu paszport.
– O, matko. Jesteś z Polski! – zaskrzeczał zaskoczony. – W Polsce są niesamowite dziewczyny. Piękniutkie!
– A skąd ty o tym wiesz, Jose? – zapytałem, szybko patrząc na tabliczkę z jego imieniem. Nosił ją na piersi.
– Bo pracuje u nas jedna Polka na recepcji. Nie jestem pewny, czy dziś ją zastaniesz. Możemy spróbować ją odnaleźć.
I tak z Jose pospacerowałem po kasynie. Opowiadał, że studenci z Brazylii, Argentyny, Rosji, Polski i wielu innych krajów przyjeżdżają tutaj pracować.
– Wiesz, ile możesz zarobić w takim miejscu? 8 dolarów na godzinę, a 500 w dwa tygodnie! – mówił podekscytowany. – Jeśli chcesz, to i więcej wyciągniesz. Tylko dodatkowe godziny musisz wziąć. Za lot, jedzenie zapłacimy. Tylko mieszkanko musisz sobie załatwić.
– A na jakim stanowisku mógłbym pracować?
– Chyba na każdym. Fajnie byłoby, gdybyś był ze mną w ochronie!
Nadal szukaliśmy kogoś z Polski.
– To załatwić ci pracę? – wypalił.
– Jose… muszę jechać dalej. Dziękuję za pomoc – powiedziałem. Złapałem się na tym, że szczerze ujął mnie charakter tego człowieka.
Mój nowy kolega pokazał mi jeszcze, gdzie mogę znaleźć pracującą tu Polkę i dodał:
– Nie mogę z tobą tam iść. Mam 40 tys. dolarów przy sobie i raczej nie powinienem z nimi spacerować.
Więcej już nie zobaczyłem Jose. Polki również nie spotkałem, ponieważ tego dnia miała wolne. Wyruszyłem więc dalej.
Po jakiejś godzinie powitał mnie stan Kalifornia. Moje wyobrażenia o tym regionie były zgoła odmienne od warunków, jakie w nim zastałem. Myślałem, że na zachodnim wybrzeżu będę grzał się w słońcu i dreptał po plaży w koszulce i spodenkach. Nic z tych rzeczy! (Może dlatego, że jeszcze nie dojechałem nad sam Pacyfik).
W ciągu mojej podróży pierwszy raz widziałem, aby policja kogoś zatrzymała (zresztą był to trzeci radiowóz, który mijałem przez ten czas)
Gdy wyszedłem z samochodu w Parku Yosemite (czyt. Josemiti), trząsłem się z zimna. Powitały mnie miejscami zaśnieżone góry, iglaste, zdrowo wyglądające, wysokie drzewa i 15 stopni Celsjusza. Ale cóż tam chłód! Yosemite mógłby być bratem bliźniakiem Yellowstone. 
Strażniczka Parku
Krew zaczęła szybciej krążyć w moim organizmie.
Wydaje mi się, że park ten powstał wyłącznie na skałach granitowych. Pierwszy raz widziałem taką rzeźbę terenu. Obok typowych gór (o drapieżnych wierzchołkach), spotkałem wzniesienia kształtem przypominające język. Początkowo były płaskie, lekko pofałdowane. Natomiast idąc w górę, człowiek musiał włożyć więcej sił w wspinaczkę. Piękno tej rzeźby polegało na tym, że bezpardonowo można było po niej chodzić. Gdy położyłem się na jej skałach, pył zostawał na moich spodenkach oraz koszulce.
Zauważyłem również, że gdzieniegdzie granit przebijały korzenie drzew i rozrywały go. Podziwiałem tę walkę natury z naturą. 





Przy wjeździe do Parku, otrzymałem ulotkę. Dowiedziałem się z niej, że będę miał trzecią okazję spotkać niedźwiedzia i drugą, aby znaleźć wśród skał pumę. Cały czas wmawiałem sobie, iż uda mi się zobaczyć choć jedno z tych zwierząt.
Krajobraz Yosemite na to wskazywał. Góry Sierra Nevada stanowiły doskonałe schronienie dla tych drapieżników. Swoją szansę widziałem jednak gdzie indziej – w Parku znajdowało się mnóstwo jezior i rzek. Tam, pomyślałem, będę szukał żerujących niedźwiedzi.
Cóż… grizzly widziałem jedynie na znakach informacyjnych. Na nich malowano sylwetki włochatych olbrzymów i nanoszono napisy typu: „Zawsze sprzątaj po sobie jedzenie. Nigdy nie nocuj z nim w namiocie”.

Wydaje mi się, że każdy myślący człowiek powinien był znać te nakazy. Ale oczywiście pewni turyści, którzy sądzili, że skoro noszą wielkie plecaki i mają wodoodporną kurtkę, nie muszą ich respektować. W miejscu, gdzie wbito znak, informujący o wzmożonej aktywności niedźwiedzi, ci akurat rozwalili się i zaczęli grillować. Odszedłem od tych ludzi na 500 metrów. Specjalnie, aby zobaczyć, czy zapach przyrządzanego jedzenia niesie się tak daleko. Smażone kiełbaski wyczułem natychmiast. Na dodatek, choć wielcy turyści powinni to obliczyć, grillowali pod wiatr.
Chciałem ich upomnieć. Dałem sobie spokój. Może nauczyliby się przestrzegania zasad, gdyby spotkał ich pewnego razu grizzly. (Chociaż – przyznać to muszę – jeden z grillujących starannie po sobie posprzątał i tym samym zyskał w moich oczach).
Przejechaliśmy przez Yosemite i wypadliśmy na suche polany stanu Kalifornia. Wcześniej jednak musieliśmy długo zjeżdżać z terenów górskich. Umordowałem się podczas tego rajdu. Bo jak to zwykle bywa – drogi na takich trasach wiją się gorzej niż węże. Ta akurat była najbardziej zakręconą, jaką do tej pory jechałem. Wskutek tego wylądowałem na tylnim siedzeniu samochodu w pozycji leżącej. W brzuchu działa mi się rewolucja, a w głowie istna karuzela. Założyłem okulary przeciwsłoneczne i próbowałem przegonić uczucie mdłości. Ta cholera jednak uczepiła się tak mocno, że trzymała mnie do samego końca. Dlatego pisząc tę notatkę, mam wrażenie, że za chwilę mogę zwymiotować. A od zjazdu minęły jakieś 3 godziny.

Zanim dowiecie się, drodzy Czytelnicy, gdzie zatrzymałem się na noc, przytoczę naprawdę zabawne powiedzenie. Usłyszałem je jakoś dwa dni temu. Dotyczy ono gry w kasynach.
Często, gdy zabraknie nam niewiele do wygranej, mówimy z żalem: O, było tak blisko! W domach hazardu takie zdanie nie istnieje. Bo, jak mi powiedziano, blisko liczy się tylko rzut granatem.
A śpię w mieście o nazwie Modesto. Rano wyruszam dalej. Będę kierować się na wybrzeże. Dokąd? Tajemnica (z terminem ważności jednego dnia).

1 komentarz: