Witaj,
Dominująca Pierwotna Bestio! Oraz kapitanie Ahab! Alexander Supertramp, maj
1992.
Słowa
graffiti Alexa cytowane przez Jona Krakauera w Wszystko za życie
Ten dzień stał się moim
świętem. Będę go obchodził każdego roku. Wspominał, że znowu w tak bezczelny
sposób sięgnąłem szczytu swojej wyobraźni i możliwości.
Znalazłem swoją Alaskę.
Nazywa się Yellowstone. Cud świata. Boskość. Bujność w kilkunastu wymiarach. Obfitość
zamykana w gracji lasów.
Nie mam najmniejszej
ochoty pisać o tym, że przejeżdżałem dziś przez Salt Lake City, że się w nim
zatrzymałem i obserwowałem mormonów (członków Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych
w Dniach Ostatnich), ich trochę dziwaczne zachowanie i świątynie, do których
nie miałem wstępu.
W telegraficznym skrócie:
mormoni chcą uświadamiać turystów. Mężczyźni tego wyznania chodzą w krawatach.
Są schludnie ubrani. Mają plakietki z imionami i flagami kraju, z którego
pochodzą. Widziałem na nich: Argentynę, Rosję, Stany Zjednoczone i chyba
Hiszpanię.
Ci ludzie zaczepiają każdego
na obszarze własnego kościoła i pytają na początku konwersacji, jak minął nam
dzień, jak się nazywamy. Same pierdoły.
Później dopiero zaczną
się poważne tematy. Nasz cel w życiu, wychowanie dzieci czy zaangażowanie w
wiarę.
Uśmiałem się, gdy
zobaczyłem, że jakaś nastolatka robiła sobie zdjęcie z wielkim pomnikiem
Chrystusa.
A samo Salt Lake City?
Czyściutkie, zadbane, kolorowe. Pełne kwiatów.
Przypominam sobie, że czekałem
na jednym z parkingów miasta. Patrzyłem wtedy na strajkujących ludzi po drugiej
stronie ulicy. Chodzili w kółko przed hotelem Marriott i krzyczeli: „Idźcie do
domu”.
Starszy pan, ledwo jadący
na rowerze, spostrzegł protestujących i krzyknął w ich stronę: „Zamknijcie
mordy”.
Tymczasem dość o
miastach! Wjechałem dziś do nadprzyrodzonego, niebiańskiego stanu, jakim jest
Wyoming. Olbrzymie iglaki, głębokie jeziora, góry, w których zalegał śnieg. Dźwięki
natury przypominały mi filmy dokumentalne, od których w dzieciństwie nie
potrafiłem się oderwać. A teraz? Teraz byłem ich bohaterem!
Z dzikością Wyoming nie
ma żartów. Rzeki są rwące, groźne w tym swoim oszałamiającym pięknie. Aż
chciało się do nich wskoczyć i puścić się z nurtem.
Park Narodowy
Yellowstone znajduje się w północno-zachodniej części stanu. W samiutkim jego rogu.
Rzadko kiedy słyszy się o popularniejszym miejscu, w którym można tak doskonale
doświadczyć natury.
Nie mam dużo czasu na
opis Yellowstone. Piszę w jakimś obcym hotelu, do którego musiałem dojść w
środku nocy. Dawno nie widziałem takiej ciemności. Brakowało jeszcze wycia
wilków, żebym natychmiast wrócił się do swojego pokoju.
Zanim dojechałem na
miejsce, musiałem przejechać przez urokliwy Grand Teton National Park. Oczywiście, już w samochodzie zacząłem
wyobrażać sobie zwierzęta, które mogę dziś spotkać. Łosie, jelenie, pelikany,
niedźwiedzie czarne, grizzly, wilki, bizony. Po prostu istne niebo.
Wiem, że może moje
słowa i ekscytacja mogą brzmieć naprawdę dziwnie. Taki zachwyt naturą jest
nieco szalony. Nie mogę jednak powstrzymać się od takich emocji, ponieważ
złapałem marzenie i już go nie puszczę.
Gdy wyjeżdżałem z Grand
Teton, przeżyłem chwilę grozy. Otóż zatrzymałem się na poboczu, aby podziwiać
stado bizonów. Były w rozsypce, dostojnie poruszały się w niskiej trawie.
Maluchy biegały i denerwowały starsze osobniki.
Olbrzymy, pomyślałem, a
z takim spokojem i wyrafinowaniem schylały się po proste źdźbło trawy.
W tym momencie
popełniłem fatalny błąd. Wyszedłem z samochodu, by fotografować bizony. Po
drugiej stronie jezdni, za jakąś prowizoryczną, rozsypującą się zagrodę pasł się
przywódca stada. Wydawał mi się dwukrotnie większy od byka. Na jego ciele
widniały napięte mięśnie. Dobrze, że w porę zobaczyłem, iż zaczynał przechodzić
przez jezdnię. Był 15 metrów ode mnie!
Natychmiast wskoczyłem
do samochodu i otworzyłem szyberdach. Miałem wyśmienity widok i poczucie
bezpieczeństwa. Jadące auta zatrzymały się przed bizonem. Ten spojrzał na
kierowców z pogardą i wolnym krokiem udał się na polanę do stada. (Dziś
przeczytałem, że pod żadnym pozorem nie należy zatrzymywać się przed
zwierzętami przechodzącymi przez jezdnię. Chodzi po prostu o to, aby nie
płoszyć ich, a tym samym zaskakiwać. Można zjechać na pobocze, aby je podziwiać.
Poza tym, od niedźwiedzi oraz wilków należy zachować 25 metrów odległości. Od
jeleni, łosi i pozostałych zwierząt – 91 metrów).
Po przygodzie z
brunatnym wielkoludem, wjechałem do Yellowstone. Kierowałem się do Old
Faithful. Miejsca występowania gejzerów. W międzyczasie spotkałem świstaki i
małe wiewiórki.
Niestety, Park to
również zgliszcza lasów. Pełno tutaj gołych drzew, smutnie bujających się na
wietrze. Muszę jednak poczytać o roli ognia w życiu iglaków. Okazuje się, że
czasami pożar może być pożytecznym zjawiskiem dla flory.
Gdy dojechałem na
miejsce, rozsiadłem się przed – prawdopodobnie – największym gejzerem. Nie pamiętam
jego nazwy. Wiem natomiast, że strażnicy Parku podawali czas, w którym nastąpi
wyrzucenie wody w powietrze.
Co tu dużo pisać, imponująca
jest natura. Dziś widziałem ją od nowej strony, ponieważ w Old Faithful
pachniało siarką, gdzieś bulgotała woda, a z dziur w ziemi wydostawała się para.
Dość niecodziennie.
Po dwuminutowym
koncercie gejzeru, zaszło słońce. Był to idealny czas na refleksję. Wtedy
pomyślałem, że chciałbym napisać poemat na temat Yellowstone. Niestety, nie
potrafię.
Sadzę jednak, że wystarczy
po prostu rozkoszować się tym miejscem. Bo tak pisze się własne historie,
wzbogaca duszę. Więcej nie trzeba.
Stąd droga nie prowadzi
do nieba. Niebo jest tutaj. W Yellowstone.
Pewnie najbardziej zafaascynowaly cie GEJzery :D
OdpowiedzUsuń