czwartek, 12 lipca 2012

Dzień 16. Kiedy bizon zachodzi mi drogę

Witaj, Dominująca Pierwotna Bestio! Oraz kapitanie Ahab! Alexander Supertramp, maj 1992.

Słowa graffiti Alexa cytowane przez Jona Krakauera w Wszystko za życie

Ten dzień stał się moim świętem. Będę go obchodził każdego roku. Wspominał, że znowu w tak bezczelny sposób sięgnąłem szczytu swojej wyobraźni i możliwości.
Znalazłem swoją Alaskę. Nazywa się Yellowstone. Cud świata. Boskość. Bujność w kilkunastu wymiarach. Obfitość zamykana w gracji lasów.
Nie mam najmniejszej ochoty pisać o tym, że przejeżdżałem dziś przez Salt Lake City, że się w nim zatrzymałem i obserwowałem mormonów (członków Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich), ich trochę dziwaczne zachowanie i świątynie, do których nie miałem wstępu.
W telegraficznym skrócie: mormoni chcą uświadamiać turystów. Mężczyźni tego wyznania chodzą w krawatach. Są schludnie ubrani. Mają plakietki z imionami i flagami kraju, z którego pochodzą. Widziałem na nich: Argentynę, Rosję, Stany Zjednoczone i chyba Hiszpanię.
Ci ludzie zaczepiają każdego na obszarze własnego kościoła i pytają na początku konwersacji, jak minął nam dzień, jak się nazywamy. Same pierdoły.
Później dopiero zaczną się poważne tematy. Nasz cel w życiu, wychowanie dzieci czy zaangażowanie w wiarę.
Uśmiałem się, gdy zobaczyłem, że jakaś nastolatka robiła sobie zdjęcie z wielkim pomnikiem Chrystusa.
A samo Salt Lake City? Czyściutkie, zadbane, kolorowe. Pełne kwiatów.
Przypominam sobie, że czekałem na jednym z parkingów miasta. Patrzyłem wtedy na strajkujących ludzi po drugiej stronie ulicy. Chodzili w kółko przed hotelem Marriott i krzyczeli: „Idźcie do domu”.
Starszy pan, ledwo jadący na rowerze, spostrzegł protestujących i krzyknął w ich stronę: „Zamknijcie mordy”.
Tymczasem dość o miastach! Wjechałem dziś do nadprzyrodzonego, niebiańskiego stanu, jakim jest Wyoming. Olbrzymie iglaki, głębokie jeziora, góry, w których zalegał śnieg. Dźwięki natury przypominały mi filmy dokumentalne, od których w dzieciństwie nie potrafiłem się oderwać. A teraz? Teraz byłem ich bohaterem!
Z dzikością Wyoming nie ma żartów. Rzeki są rwące, groźne w tym swoim oszałamiającym pięknie. Aż chciało się do nich wskoczyć i puścić się z nurtem.
Park Narodowy Yellowstone znajduje się w północno-zachodniej części stanu. W samiutkim jego rogu. Rzadko kiedy słyszy się o popularniejszym miejscu, w którym można tak doskonale doświadczyć natury.

Nie mam dużo czasu na opis Yellowstone. Piszę w jakimś obcym hotelu, do którego musiałem dojść w środku nocy. Dawno nie widziałem takiej ciemności. Brakowało jeszcze wycia wilków, żebym natychmiast wrócił się do swojego pokoju.
Zanim dojechałem na miejsce, musiałem przejechać przez urokliwy Grand Teton National Park. Oczywiście, już w samochodzie zacząłem wyobrażać sobie zwierzęta, które mogę dziś spotkać. Łosie, jelenie, pelikany, niedźwiedzie czarne, grizzly, wilki, bizony. Po prostu istne niebo.
Wiem, że może moje słowa i ekscytacja mogą brzmieć naprawdę dziwnie. Taki zachwyt naturą jest nieco szalony. Nie mogę jednak powstrzymać się od takich emocji, ponieważ złapałem marzenie i już go nie puszczę.
Gdy wyjeżdżałem z Grand Teton, przeżyłem chwilę grozy. Otóż zatrzymałem się na poboczu, aby podziwiać stado bizonów. Były w rozsypce, dostojnie poruszały się w niskiej trawie. Maluchy biegały i denerwowały starsze osobniki.
Olbrzymy, pomyślałem, a z takim spokojem i wyrafinowaniem schylały się po proste źdźbło trawy.
W tym momencie popełniłem fatalny błąd. Wyszedłem z samochodu, by fotografować bizony. Po drugiej stronie jezdni, za jakąś prowizoryczną, rozsypującą się zagrodę pasł się przywódca stada. Wydawał mi się dwukrotnie większy od byka. Na jego ciele widniały napięte mięśnie. Dobrze, że w porę zobaczyłem, iż zaczynał przechodzić przez jezdnię. Był 15 metrów ode mnie!



Natychmiast wskoczyłem do samochodu i otworzyłem szyberdach. Miałem wyśmienity widok i poczucie bezpieczeństwa. Jadące auta zatrzymały się przed bizonem. Ten spojrzał na kierowców z pogardą i wolnym krokiem udał się na polanę do stada. (Dziś przeczytałem, że pod żadnym pozorem nie należy zatrzymywać się przed zwierzętami przechodzącymi przez jezdnię. Chodzi po prostu o to, aby nie płoszyć ich, a tym samym zaskakiwać. Można zjechać na pobocze, aby je podziwiać. Poza tym, od niedźwiedzi oraz wilków należy zachować 25 metrów odległości. Od jeleni, łosi i pozostałych zwierząt – 91 metrów).
Po przygodzie z brunatnym wielkoludem, wjechałem do Yellowstone. Kierowałem się do Old Faithful. Miejsca występowania gejzerów. W międzyczasie spotkałem świstaki i małe wiewiórki.

Niestety, Park to również zgliszcza lasów. Pełno tutaj gołych drzew, smutnie bujających się na wietrze. Muszę jednak poczytać o roli ognia w życiu iglaków. Okazuje się, że czasami pożar może być pożytecznym zjawiskiem dla flory.
Gdy dojechałem na miejsce, rozsiadłem się przed – prawdopodobnie – największym gejzerem. Nie pamiętam jego nazwy. Wiem natomiast, że strażnicy Parku podawali czas, w którym nastąpi wyrzucenie wody w powietrze.
Co tu dużo pisać, imponująca jest natura. Dziś widziałem ją od nowej strony, ponieważ w Old Faithful pachniało siarką, gdzieś bulgotała woda, a z dziur w ziemi wydostawała się para. Dość niecodziennie.



Po dwuminutowym koncercie gejzeru, zaszło słońce. Był to idealny czas na refleksję. Wtedy pomyślałem, że chciałbym napisać poemat na temat Yellowstone. Niestety, nie potrafię.
Sadzę jednak, że wystarczy po prostu rozkoszować się tym miejscem. Bo tak pisze się własne historie, wzbogaca duszę. Więcej nie trzeba.



Stąd droga nie prowadzi do nieba. Niebo jest tutaj. W Yellowstone. 

1 komentarz: